Stal Mielec Pod wodzą Kamila Kieresia stała się zespołem groźnym dla każdego, także dla czołowych drużyn. W tej rundzie przekonały się o tym choćby ekipy z Wrocławia czy Częstochowy, ale Lech wiedział już o tym wcześniej. Nawet wówczas, gdy Kieresia jeszcze w Mielcu nie było. Bo Stal, od swojego powrotu do Ekstraklasy, jest dla niego rywalem wybitnie niewdzięcznym, zdołał ją pokonać w zaledwie dwóch z siedmiu spotkań. Kolejna strata punktów oznaczałaby już ogromny dystans do prowadzącej Jagiellonii Białystok. Zwycięstwo - zrównanie się punktami z wiceliderem Śląskiem Wrocław. Stal Mielec w natarciu, liczne stałe fragmenty, nerwowo w polu karnym Lecha Trener Lecha Mariusz Rumak mówił przed tym spotkaniem, że w jego drużynie jest dobra atmosfera, poparta awansami na EURO Niki Kwekweskiriego i Bartosza Salamona. Słowa to jedno, czyny - drugie. Nie atmosfera jest kluczowa na boisku, a chęć gry i nastawienie. To Stal Mielec od pierwszej minuty grała po swojemu, to ona aż do 40. minuty dyktowała warunki. W Lechu był tylko jeden potencjalny defensywny pomocnik, Radosława Murawskiego mieli, w zależności od sytuacji, wspomagać Filip Marchwiński lub Ali Gholizadeh. Tyle że zamiast tego powstała dziura, w której odnajdywali się gracze Stali. I to oni napędzali swoje akcje. Mielczanie nie prezentowali żadnej finezji, ale dążyli do tego, co jest ich największym atutem - mieli kolejne stałe fragmenty. Siedem rzutów rożnych przed 40. minutą, do tego liczne dośrodkowania z rzutów wolnych, z okolic pola karnego. I tak jak podopieczni Kamila Kieresia przyzwyczaili w tym sezonie do zdobywania bramek po tych dośrodkowaniach, tak i dziś mieli ku temu okazje. Choćby Bert Esselink już na samym początku, tyle że nie trafił w bramkę. Drugim atutem Stali bywają szybkie ataki po przejęciach piłki, ale z nimi Lech sobie jakoś radził. Z jednym wyjątkiem, gdy w 15. minucie sporo miejsca miał Koki Hinokio, ale piłkę po jego uderzeniu złapał tuż przy słupku Bartosz Mrozek. Zaskakująca końcówka pierwszej połowy. Lech Poznań przycisnął, powinien prowadzić Młody golkiper Lecha błysnął w poprzednim sezonie właśnie na wypożyczeniu w Stali Mielec, dziś na obiekcie tego klubu nie został zmuszony przed przerwą do jakiegoś większego wysiłku. Teraz jego śladami podąża Maksymilian Pingot, ale z uwagi na umowę między klubami, w tym starciu zagrać nie mógł. A może i mógł, ale Stal wtedy zostałaby "skazana" na dodatkowy wydatek, a przecież stara się oszczędzać, gdzie się da. Pingota zastąpił dziś Kamil Pajnowski, do 40. minuty defensywa gospodarzy nie miała za wiele pracy. I wtedy Lech się przebudził, w końcu jego kreatywni piłkarze zaczęli pokazywać, że coś potrafią. A obrona Stali jednak tak pewna już nie była, nawet przy defensywnych stałych fragmentach. Chwilowe przyspieszenie wystarczyło, by Lech mógł strzelić dwie albo trzy bramki. Przez blisko 40 minut poznaniacy potrafili oddać zaledwie jeden groźniejszy strzał, Esselink podbił piłkę głową po uderzeniu Filipa Szymczaka, a w końcówce się zaczęło. Była więc sytuacja Adriela Ba Loua, strzał przy słupku Filipa Marchwińskiego, świetne uderzenie tego samego piłkarza zza pola karnego, wreszcie akcja już z doliczonego czasu. Kristoffer Velde wpadł w pole karne z lewej strony, jego strzał obronił Mateusz Kochalski, ale do dobitki dopadł Szymczak. I pewnie goście by się cieszyli, gdyby tuż przed linią piłki na ziemi nie zatrzymał Krystian Gettinger. Wolny czy karny, żółta czy czerwona kartka? Obrońca Stali w opałach, sędzia Stefański miał dylemat Taka końcówka pierwszej połowy zapewne pokazała Lechowi, gdzie mogą być słabsze punkty Stali. I że gdy się ją zepchnie do defensywy, to gospodarze się gubią. Poznaniacy uznali, że swoje akcje powinni wyprowadzać głównie prawą stroną, tam Ba Loua często radził sobie z Pajnowskim. Kilka razy gotowało się w polu karnym Stali, zawsze jednak mielczanie wychodzili z tych sytuacji obronną ręką. Sami nastawiali się już głównie na kontry, choć przez blisko 20 minut nie byli w stanie przedostać się w okolice pola karnego Lecha. Był bowiem tuż po wznowieniu gry za lekki strzał głową w wykonaniu Gettingera, później zaś dopiero kiepskie uderzenie Hinokio, w dobrej sytuacji. Gdy minęło już 2/3 tego spotkania, Kiereś wymienił słabszy punkt w defensywie swojej drużyny (Pajnowskiego), Rumak zaś wprowadził do gry po raz pierwszy w tej rundzie Mikaela Ishaka. Szwed miał zbawić drużynę, której od dłuższego czasu brakuje skuteczności. Tyle że on sam wraca po długiej przerwie, nie występował na boisku od połowy stycznia, musi dojść do formy. Inna sprawa, że ławka rezerwowych poznaniaków była bardzo uboga - siedziało tam zaledwie pięciu graczy z pola. Lech długo szukał swojej sytuacji w ataku pozycyjnym, wreszcie w 79. minucie Kwekweskiri stworzył taką Gholizadehowi. Reprezentant Iranu źle trafił jednak w piłkę, choć miał przed sobą tylko Kochalskiego. Później na wolną pozycję wybiegał Velde, do którego z własnej połowy zagrywał Salamon. Norweg został nadepnięty przez Esselinka - nie było raczej wątpliwości, że Holender faulował tuż za polem karnym. Pytanie brzmiało, czy zasłużył na żółtą, czy też na czerwoną kartkę. Po pięciominutowej analizie sędzia Stefański uznał, że napomnienie wystarczy. A strzał Kwekweskiriego z wolnego trafił w nogi Gettingera. Lech atakował do samego końca, był już wyraźnie lepszy od Stali, miał sporo okazji. Tyle że jak w większości spotkań w tej rundzie, znów zawodziła jego graczy skuteczność. I mimo że sędzia Stefański dołożył aż 10 minut, mecz zakończył się remisem 0:0.