Jakub Żelepień, Interia: Nominacja do tytułu "Obrońca Sezonu" to odpowiednie wyróżnienie, czy zasłużył pan na wygraną w tej kategorii? Jakub Bartkowski, Pogoń Szczecin: - Przede wszystkim dziękuję za umiejscowienie mnie w najlepszej piątce. Wydaje mi się jednak, że od pozostałych nominowanych różni mnie to, że jesienią nie grałem regularnie. Dopiero od grudnia wskoczyłem do wyjściowego składu. Pod tym względem sama nominacja jest lekkim zaskoczeniem. Z drugiej strony, patrząc na moją dyspozycję wiosną, taki wybór może się obronić. Miałem niezłe statystyki, dobrze wyglądałem w obronie, a do tego dołożyłem coś z przodu. To, że znalazł się pan wśród nominowanych, to też pewnie zasługa całej linii obrony. Zawsze łatwiej zostać docenionym, kiedy jest się częścią najlepszej defensywy ligi. - Tak. Zresztą nominacje pokazują dominację Pogoni w defensywie. Jest Dante, który wygrał plebiscyt, a nominowany byłem ja i Benedikt Zech, który ma za sobą fantastyczny sezon. Nigdy nie schodzi poniżej określonego poziomu. Szkoda jedynie, że równie efektywna nie jest nasza gra w ofensywie. Ale to wynika z waszej taktyki. - Na pewno zależy nam na grze w defensywie i nietraceniu bramek, ponieważ widzimy, że przynosi to rezultaty. Jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że duże pole do poprawy mamy w grze ofensywnej, nad którą pracujemy w każdym tygodniu. Chwalimy obronę Pogoni, ale trzeba też uczciwie powiedzieć, że wiosną nie była ona już takim monolitem, jak jesienią. Rywale was rozczytali? - Taka jest piłka. W ostatnich meczach sezonu rywale strzelali gole, choć prawie nie tworzyli sobie sytuacji. Tak było chociażby ze Stalą, Wartą czy Zagłębiem. Czasami nie ma po prostu recepty na skuteczną obronę. Są takie strzały, których bramkarz nie zatrzyma. Głupio to brzmi, ale w tym feralnym meczu z Legią tak było. 4 strzały i 4:0. To się rzadko zdarza. Wszystko wpadało do bramki. Złośliwi mówili, że od grudnia zaczął pan dobrze grać, bo walczył pan o nowy kontrakt. Jest coś w tym? - Nie pamiętam, kiedy podpisałem kontrakt... Oficjalna informacja pojawiła się w kwietniu. - To są dość drażliwe opinie. Pojawiają się tak absurdalne teorie spiskowe, że trudno się w ogóle do nich odnieść. Oczywiście, że to nie była prawda. Ja zawsze daję od siebie wszystko. Równie dobrze można byłoby powiedzieć, że skoro nie mam kontraktu na nowy sezon, to sobie odpuszczam, bo przecież co mi zależy? To są naprawdę niedorzeczne teorie, oderwane od rzeczywistości. Grzecznościowo powiem: neguję. Nie chcę komentować więcej. Pojawienie się Pawła Stolarskiego dodatkowo pana zmotywowało? Wydaje się być naturalnym konkurentem do walki o pierwszy skład. - Nie wpłynęło to na mnie. Wiedziałem, że przychodzi, że podpisuje długi kontrakt, że klub wiąże z nim nadzieje. Ale to normalne. Wcześniej rywalizowałem z Davidem Stecem, wymienialiśmy się na boisku. Może całościowo ja grałem trochę więcej - 60 do 40. U trenera Runjaica nikt nigdy nie dostaje miejsca na boisku za darmo. On nie patrzy na długość kontraktu. Wszystko trzeba sobie wywalczyć na treningu. Kiedy umawialiśmy się na tę rozmowę, słyszałem w tle odgłosy - powiedziałbym - typowo rodzinne. Wnioskuję więc, że w Szczecinie jest pan ze swoimi najbliższymi. - Tak. Żona i dwie córki są ze mną. Jedna z córek urodziła się chyba już wtedy, kiedy był pan piłkarzem Pogoni, prawda? - Tak, ale to był ten moment, kiedy ja dopiero podpisałem kontrakt. Córka urodziła się jeszcze w Krakowie. Mieliśmy tam ustalone wszystkie terminy w szpitalu. Zdecydowaliśmy, że lepiej nie zmieniać wszystkiego na ostatni moment. Jak się odnajdujecie całą rodziną w Szczecinie? - Jesteśmy zadowoleni. Córki też czują się dobrze. Są w takim wieku, że dla nich najważniejsza jest obecność rodziców. Jedyny minus jest taki, że jesteśmy tutaj sami. Nasza rodzina jest z województwa łódzkiego, więc to kawał drogi. Dosyć rzadko odwiedzamy bliskich. Jest pan z tych, którzy oglądają wszystkie mecze, które tylko lecą w telewizji czy raczej odcina się pan od futbolu w czasie wolnym? - Wydaje mi się, że proporcje są u mnie wyważone. Na pewno najwięcej oglądam meczów ligi polskiej. Kiedy mam możliwość, to staram się obejrzeć przynajmniej jedno spotkanie w kolejce. Najczęściej to, w którym gra najbliższy przeciwnik. Na ligi zagraniczne też czasem spojrzę, ale nie jakoś dużo. Staram się dbać o relacje z dziećmi, więc nie mogę przesiadywać całymi dniami przed telewizorem. Jak się panu ogląda polską ligę? Jedni ją kochają, inni z niej szydzą. - Jestem z tych, których ta liga elektryzuje. Po prostu lubię ją oglądać. Mam też trochę inną perspektywę niż kibice, bo w większości drużyn są moi koledzy. Oglądam więc te spotkania po to, żeby popatrzeć, jak im się wiedzie. A co do poziomu...wiadomo, że nie jest to Liga Mistrzów, ale też nie ma co aż tak narzekać. Da się porównać nieco prowincjonalny Szczecin z turystyczną perełką Polski, którą jest Kraków? - Mnie się tutaj podoba. I nie mówi pan tego PR-owo? - Nie. Widzę dużo plusów. Gdybym miał wybierać między Szczecinem a Krakowem, to wybrałbym Szczecin. Dlaczego tak? - Podoba mi się tutaj, bo jest dużo zieleni. Ruch też jest mniejszy niż w Krakowie. Szczecin nie jest taką typową betonową dżunglą. Jakkolwiek to brzmi, jest tu dużo przestrzeni. Nawet na rondach są różne drzewa czy krzaki. To też pewnie wynika z tego, że powierzchniowo Szczecin jest wielki, a mieszkańców nie ma wcale tak dużo, bo około 400 tysięcy. Pod względem wielkości jest na podium, a pod względem liczby mieszkańców zamyka pierwszą dziesiątkę. To mi się bardzo podoba. Nie brakuje też parków, lasów i jezior. Mieszkam przy Lesie Arkońskim, obok jest Jezioro Głębokie. Świetna sprawa. Widzę, że odrobił pan zadanie domowe z geografii. - Tak, ale mimo wszystko główną przyczyną, dla której wybrałbym Szczecin, jest powietrze. Kiedy mieszkaliśmy w Krakowie, smog mocno dawał się we znaki. Moja córka codziennie kaszlała. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, skąd on się brał. Okazało się jednak, że tydzień po przeprowadzce do Szczecina, kaszel ustąpił. To zdecydowanie największy plus mieszkania tutaj. No to na koniec: o co Pogoń powalczy w Europie? - O awans z rundy do rundy. Zaczniemy od drugiej, będziemy chcieli przejść do trzeciej. Z trzeciej spróbujemy awansować do czwartej, a z czwartej do fazy grupowej. Może to zabrzmi tak, jakbym miał wysokie ego, ale jako sportowcy będziemy grali w każdym meczu po to, żeby wygrać. Mamy świadomość tego, że jeśli spotkamy kogoś z Premier League, to będzie trudno. Ale kto zabroni nam marzyć o tym, że zapunktujemy? Rozmawiał Jakub Żelepień