Marciniak to prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalny sędzia piłkarski w Polsce. Popularność zdobył nie tylko poprzez prowadzenie meczów Ekstraklasy, ale przede wszystkim gwizdanie w hitowych starciach Ligi Mistrzów. Wspomniana sława nie przekłada się jednak na sympatię. W stronę Marciniaka, jak i pozostałych polskich arbitrów, często płyną z trybun słowa pogardy, niejednokrotnie okraszone wulgaryzmami. - Ubliżanie stało się popularne. Dzisiaj dla fanów jest to element kibicowania, dla nas to nic związanego z piłką nożną. Staram się tego nie słyszeć. Człowiek jest tak skupiony na boisku, że to tak bardzo do nas nie dochodzi, ale czasami to słyszysz - przyznał Marciniak w "Hejt Parku". Największa krytyka spada na arbitrów po oczywistych błędach. Marciniak ma świadomość, że nie brakowało ich także w jego karierze. - Czasami kończysz mecz i zadowolony wracasz do szatni, zbijasz piątki i na murawie nikt nie daje ci odczuć, że coś wydarzyło się nie tak. Nagle wchodzisz do szatni i w dobie internetu oraz komórek wiesz wszystko. Niestety tak było po meczu Legia - Lech, w którym padł ten feralny gol ze spalonego. Tak naprawdę na boisku nie widzieliśmy nic. Wiemy, że po każdej bramce zawsze jedni zawodnicy podnoszą rękę, drudzy się cieszą i tak było tutaj. Decyzję potwierdził asystent i wszystko grało. Zeszliśmy do szatni, od razu wzięliśmy telefony w rękę i pomyślałem sobie: "Mój Boże, masakra" - stwierdził Marciniak. O takich pomyłkach nie da się szybko zapomnieć. - Grobowa cisza panowała i w szatni i w samochodzie. Jedziesz do domu i jesteś jak zbity pies, bo wiesz, że jedna decyzja przekreśla całą twoją pracę - kontynuował polski arbiter.