Starcie zespołów zamieszanych w walkę o utrzymanie w PKO Ekstraklasie dla Stali Mielec. Podbeskidzie Bielsko-Biała prowadziło, ale po przerwie pozwoliło rywalom na zdobycie dwóch bramek (1-2). - Mecz wyglądał dokładnie tak, jak się spodziewaliśmy. Wiedzieliśmy, że drużyna Stali Mielec operuje długimi piłkami, ma świetnie przygotowane stałe fragmenty gry, preferuje dużo gry na tzw. "przebitki". Niestety, z jednego takiego stałego fragmentu - a konkretnie z autu wyrzuconego przez Forsella - straciliśmy bramkę. Pierwszą obroniliśmy w pierwszym tempie, potem dobitka z półobrotu Getingera. Tylko on wie, jak to trafił - skomentował trener Robert Kasperczyk. "Górale" pierwszą fazę pojedynku ustawili pod swoje dyktando. - W pierwszej połowie - po upływie 15-20 minut - mieliśmy mecz pod kontrolą. Graliśmy to, co sobie zakładaliśmy, czyli chcieliśmy szybko sprowadzić piłkę do parteru. Brakowało jakości, żeby stworzyć akcję na 2-0. Co z tego, że w końcówce dosyć mocno przycisnęliśmy, skoro nie byliśmy tak mocni w powietrzu - dodał trener Podbeskidzia, które spadło na ostatnie, spadkowe miejsce w tabeli. - Przez ten tydzień starałem się zdjąć z chłopaków dużą medialną presję. Ciągle czytali, że to mecz o "sześć punktów", że mecz o utrzymanie, że nikt nie będzie brał po tym meczu jeńców. Uważam, że to nieprawda, ponieważ zostało jeszcze dziewięć spotkań. Ani Stal Mielec, ani Podbeskidzie Bielsko-Biała nie muszą być tym zespołem, który spadnie. 27 "oczek" do zdobycia, więc byłbym ostrożniejszy. Z psychologicznego punktu widzenia, taki mecz z sąsiadem w tabeli chluby nam nie przyniesie - opisał Kasperczyk. Leszek Ojrzyński pochwalił swoich piłkarzy za walkę. Nie zwiesili głów przy stanie 0-1. - Mecz się nie ułożył po naszej myśli, bo popełniliśmy błąd - a nawet błędy - przy tej sytuacji, gdzie straciliśmy bramkę. Po rzucie z autu poszliśmy we dwóch na jedną piłkę, potem był problem z kryciem i Biliński został sam. Musieliśmy gonić wynik, to dla nas nic nowego, często mecze w tym roku tak wyglądały. Chwała chłopakom, że walczyli i się nie poddali. Przełamaliśmy się, mamy trzy punkty. Nastroje przed kolejnym spotkaniem będą lepsze. Usztywnienie powinno z nas zejść. Całkiem inaczej podchodzisz do zawodów jak jesteś na ostatnim miejscu, a inaczej jak na przedostatnim i ostatnio wygrałeś mecz - stwierdził 48-latek. Choć Stal wydostała się ze strefy spadkowej, to do pozostania w najwyższej klasie rozgrywkowej jeszcze daleka droga. - Musimy pozycję utrzymać, bo gramy, żeby PKO Ekstraklasa dalej była w Mielcu. Może uda nawet się ją podwyższyć. Będzie zażarta walka, przed nami ciężkie mecze. Kończyliśmy w dziesięciu, mimo że to nie było dużo minut. Miejmy nadzieję, że zdrowie będzie dopisywać. Szykują się też absencje kartkowe. W końcówce sezonu liczymy na wszystkich, będziemy walczyć do końca i dziś możemy się troszeczkę uśmiechnąć. W końcu trudny mecz został wygrany. Chłopaki walczyli jak lwy, był ruch w polu karnym przy bramkach, skakali, chcieli dobić każdą piłkę. To zaowocowało tym, że byliśmy skuteczniejsi i sprytniejsi - zaznaczył. Podbeskidzie zmierzy się z Wartą w najbliższą niedzielę o godzinie 12:30. W ten sam dzień - tylko o godzinie 15:00 - Stal powalczy o ligowe punkty na wyjeździe z Wisłą Kraków. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź