Sebastian Staszewski, Interia: - O ile lat postarzał się pan w 90 minucie meczu z Wartą Poznań, kiedy Vladislavs Gutkovskis czekał na wykonie decydującego o wyniku rzutu karnego? Marek Papszun: - Nic a nic się nie postarzałem. Ostatnie minuty obserwowałem z dużym spokojem, bo widziałem, że systematycznie zyskiwaliśmy przewagę. To tylko futbol, na murawie wszystko może się zdarzyć, ale wiem na co stać mój zespół, wiem, że potrafimy walczyć do końca. I właśnie konsekwencja w działaniach doprowadziła nas do wygranej. Lubi pan taką adrenalinę? W meczu z Lechem Poznań remis 3-3 także wywalczyliście w samej końcówce. - Dla trenera czasem lepiej spotkanie zamknąć wcześniej i spokojnie je dograć, ale piłka to przecież emocje. W tak słabym meczu - i to w wykonaniu obu drużyn, bo Warta nie oddała choćby jednego celnego strzału, a to duży wyczyn - emocje w końcówce w małej części zrekompensowały ludziom niemoc tej rywalizacji. Mimo zwycięstwa miał pan do swoich zawodników pretensje? Nie było to wasze najlepsze spotkanie. - W naszym wykonaniu był to bardzo słaby mecz. Nie mam problemu z przyznaniem tego. Zawiodła siła ofensywna. W dużej mierze nasza gra pod polem karnym rywala opiera się na "dziesiątkach", skrzydłowym i napastniku. A to nie był ich dzień. Dlatego nie stworzyliśmy zbyt wielu szans, może z cztery. Jednocześnie trzeba zauważyć, że graliśmy z ekipą ultradefensywną, skupioną na bronieniu. Obejrzał pan mecz Legii Warszawa z Piastem Gliwice, który rozpoczął się tuż po waszym spotkaniu? - Wracaliśmy do domu samochodem, więc patrzyłem tylko jednym okiem... Odczuł pan ulgę po tym, jak Legia zremisowała, a Raków wrócił na fotel lidera PKO BP Ekstraklasy? - Nie będę obłudny. Oczywiście, że liczyłem na to, iż Legia straci punkty, kibicowałem Piastowi. Obecnie bardziej rywalizujemy z warszawiakami. Na razie idziemy równo łeb w łeb. Jest pan w stanie przyznać otwarcie: tak, naszym celem jest zakończenie roku na pierwszy miejscu? - Jasne, chcemy być na pierwszy miejscu! Choćby po to, aby zachować komfort pracy i poczucie, że wykonujemy ją dobrze. Od 10 spotkań nie przegraliśmy meczu, notabene przegraliśmy tylko raz, w 1. kolejce z Legią. W Częstochowie mówi się więc o walce o mistrzostwo Polski? - Nie rozmawiamy o tym, ale czujemy to wszyscy i kłębi się to w głowach zawodników. Nie wierzę, że tak nie jest. Myśli o mistrzostwie muszą krążyć. I to nie jest złe, po to pracujemy, nikt nam tego nie daje za darmo. Zasuwamy, tak jak w meczu z Wartą, w którym wszystko szło ciężko. Ale wyszło, bo do ambicji dołożyliśmy robotę. To była konsekwencja w działaniu, a nie szczęście. Na wszystko trzeba jednak spojrzeć z szerokiej perspektywy. Mamy mniejsze możliwości infrastrukturalne i organizacyjne niż nasi przeciwnicy. Na przykład w kwestii podgrzewanej płyty, regeneracji zawodników. Nie załamujemy się jednak i nadrabiamy czynnikiem ludzkim. Od lat znany jest pan z tego, że piłkarzy wymienia pan bez mrugnięcia okiem, jeśli tylko zachodzi taka potrzeba. Widzi pan obecnie potrzebę wzmocnienia drużyny? - Tak jak zawsze wszystko robimy pod kątem rozwoju zespołu. W tej sytuacji wynik będziemy musieli jednak wziąć pod uwagę, i to nie tylko ja, ale także dyrektor sportowy i właściciel. Wszystko związane jest przecież z budżetem, bo jeżeli mamy mieć realne wzmocnienia, to muszą być to zawodnicy gotowi tu i teraz... Budżet transferowy Rakowa nie jest zbyt imponujący. Liczy pan na to, że miejsce na podium zachęci Michała Świerczewskiego do wyłożenia większej gotówki na transfery? - Rozmawiamy o tym z właścicielem od dłuższego czasu. Jeśli będziemy szli tak jak idziemy teraz, to będziemy musieli dokonać pewnych zmian w planach. Życie wszystko potrafi zweryfikować. Ma pan już w zanadrzu kolejnych Ivich Lópezów? Hiszpan jest jednym z odkryć rundy, w dziewięciu meczach zdobył sześć bramek. - Mamy jakieś typy, już nawet w tej chwili. Rozmowy zostały rozpoczęte, ale nie wiem, na jakim są etapie. Tym zajmuje się dyrektor. Moim zdaniem potrzebujemy dziś dwóch, trzech, może czterech piłkarzy. Jednocześnie nie chcemy zrobić zimowej rewolucji. To nam niepotrzebne. O jednym zimowym wzmocnieniu już mogę powiedzieć. To... Tomáš Petrášek, który wróci po kontuzji. Liczy się pan także z możliwymi ubytkami czy kadra Rakowa na nowy rok zostanie zabetonowana? - Wszystko jest możliwe, bo czasami pojawiają się oferty nie do odrzucenia. Ale na razie nic o nich nie wiem. Wszystkich zawodników obowiązują kontrakty, więc wyjścia z klubu mogą odbyć się tylko za naszą akceptacją. Nie sądzę też, aby chłopcy palili się do odejścia, bo dla nich trwa bardzo dobry sezon. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia