W sobotę poinformowaliśmy, że w przypadku dwóch piłkarzy Legii Warszawa wynik przeprowadzonego dzień wcześniej testu na obecność koronawirusa był pozytywny. Niedługo później stołeczny klub sam opublikował oświadczenie w którym przyznał, że jeden z legionistów faktycznie jest chory (jak ustaliliśmy, drugi ma przejść kolejny test, aby potwierdzić COVID-19). Choć w środowisku piłkarskim szybko pojawiły się nazwiska obu graczy, to do tej pory media - również redakcja Interii - nie zdecydowały się opublikować danych zakażonych. Nie zrobiła tego także Legia, która w lakonicznej wiadomości przekazała tylko: "Informujemy, że w piątek (...) drużyna oraz sztab szkoleniowy przeszły badania na obecność wirusa SARS-CoV-2. U jednego z badanych test dał wynik pozytywny. Klub niezwłocznie wdrożył wszystkie niezbędne procedury. Zawodnik przebywa w izolacji. Zespół przygotowuje się zgodnie z planem do jutrzejszego meczu". Tajemnica poliszynela Dane legionistów oraz zawodników i członków sztabów innych ekip, którzy zachorowali wcześniej, są tajemnicą poliszynela. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że do wiadomości nie chcą podawać ich kluby. W jednym z nich słyszymy, że kwestia COVID-19 jest wciąż bardzo delikatna. "To sprawa intymna, prywatna. Jedni zawodnicy nie mają z tym kłopotu, inni nie chcą o tym mówić. Pamiętajmy też, że dziś koronawirus nieco nam spowszedniał, ale jakiś czas temu osoby chore były wręcz piętnowane". Takie podejście to efekt m.in. dokumentu przygotowanego przez Komisję Medyczną PZPN o nazwie "Zalecenia postępowania w przypadku osoby z pozytywnym wynikiem testu", który został rozesłany do ligowych zespołów. W podpunkcie 1 punktu "Kluby" możemy przeczytać: "Nie podaje informacji na temat pozytywnego przypadku do publicznej wiadomości, ponieważ weryfikacja zakażenia i choroby oraz przejrzysta dokumentacja możliwych dróg transmisji to sprawa nadrzędna". - Nawet my, jako zespół medyczny, nie znamy nazwisk chorych. Znamy tylko ich kody, np. AP13. W Lechu, w przypadku pozytywnego wyniku testu, pytamy piłkarzy, czy chcą abyśmy podali do wiadomości ich dane. Kiedy raz zadałem takie pytanie, zawodnik powiedział "nie". Dzięki temu, że piłkarze są zakodowani, nikt nie może nam niczego zarzucić. To podobna procedura jak przy badaniu obecności dopingu. Dzięki niej wiemy, ile jest przypadków na kwarantannie i izolacji, ale szanujemy prawo każdej osoby do tego, aby nie upubliczniać jej danych - mówi Interii szef sztabu medycznego Lecha Poznań i członek Komisji Medycznej PZPN prof. dr hab. Krzysztof Pawlaczyk. Włosi z otwartą przyłbicą Jednym z nielicznych przypadków oficjalnie potwierdzonego zachorowania jest trener Piasta Gliwice Waldemar Fornalik, który otrzymał wynik pozytywny tuż przed meczem eliminacji Ligi Europy z austriackim TSV Hartberg. Na ławce trenerskiej zastąpił go wówczas brat, Tomasz Fornalik. Całkiem inaczej jest w klubach zachodnich, które nie robią żadnej tajemnicy z wyniku pozytywnego, który przecież może pojawić się tak samo w przypadku polityka, artysty czy sportowca. Dlatego wiemy na przykład, że na COVID-19 zachorował Piotr Zieliński z Napoli czy Cristiano Ronaldo z Juventusu (14 października na Twitterze Juve poinformowało kibiców, że Ronaldo powrócił do Włoch i udał się do domu, gdzie będzie przechodził kwarantannę). Swojego chorego od niedawna ma także Borussia Dortmund, bo wirus dosięgnął Manuela Akanjiego. Oliwy do ognia dolał w sobotę prezes PZPN Zbigniew Boniek, który na twitterowym koncie zamieścił bardzo interesujący wpis. "Proszę się nie wstydzić. COVID-19 może dopaść każdego. Niepodawanie nazwisk piłkarzy, którzy chorują to błąd i niepotrzebne spekulacje" - napisał prezes, zapominając jakby, że sugestia o niepodawaniu nazwisk wyszła z zarządzanego przez niego piłkarskiego związku. A przecież ten sam PZPN niedawno publicznie ogłosił, że koronawirusa przechodzą selekcjoner Jerzy Brzęczek i obrońca kadra Maciej Rybus. Sebastian Staszewski, Interia