Sebastian Staszewski, Interia: - 13 sierpnia podpisałeś kontrakt z Legią Warszawa i po czterech latach wróciłeś do Ekstraklasy. To był powrót z poczuciem porażki? Bartosz Kapustka: - Absolutnie nie. Wróciłem z olbrzymim głodem. Nie żyję przeszłością, dobrymi czy złymi momentami kariery. Patrzę na to, co dziś. W piłce wszystko dzieje się tak szybko, że nie ma czasu, aby rozpamiętywać to, co było rok temu. Nie rozpatrywałem więc tej decyzji w kategoriach: "Wracam, bo coś poszło nie tak". Bardzo liczyłem na to, że uda mi się trafić do Legii. Miałeś inne propozycje? - Nie musiałem wracać do Polski, jeśli o to pytasz. Mogłem wybrać inny kierunek. Były opcje z Holandii, USA. Nie wiem jednak co by z tego wyszło, bo dość wcześnie zdecydowałem, że jeżeli uda się dogadać z Legią, to chcę iść właśnie do tego klubu. Za granicą nie jest łatwo, szczególnie, kiedy nie masz wokół siebie kogoś bliskiego. Tu w Warszawie pod tym względem jest dużo lepiej... Czujesz, że piłkarsko odżyłeś? W tym sezonie rozegrałeś 13 meczów, ostatnio zdobyłeś pierwszą bramkę. - Na pewno odżyłem. Niedawno chorowałem na koronawirusa i musiałem siedzieć w domu przez półtora tygodnia, ale od jakiegoś czasu regularnie wychodzę na boisko co weekend. Może dla kogoś to banalna rzecz, ale dla mnie w ostatnim czasie nie zawsze była normalnością. Jesteś głodny gry, widać to gołym okiem. W meczu z Lechem Poznań przebiegłeś ponad 12 km, najwięcej spośród wszystkich piłkarzy tego spotkania. - Naprawdę dobrze się czuje. Gdyby trzeba było pobiegać więcej niż 90 minut, to byłbym na to gotowy. Nie ukrywam, że takie mecze, jak ten z Lechem, napędzają mnie. Każde spotkanie jest o trzy punkty, ale potrzebuję rywalizacji o coś. Brakuje mi też kibiców. To smutne, gdy wybiegamy na rozgrzewkę, a wokół atmosfera sparingu. Nawet w tak wyjątkowym meczu jak Legii z Lechem. Do jakiej Ekstraklasy wróciłeś? Lepszej czy gorszej niż w 2016 roku? - Czy poziom ligi idzie do przodu? To byłaby odważna deklaracja. Ale nie uważam, że się cofa. Cieszę się, kiedy widzę takie drużyny, jak Raków Częstochowa; które są fajnie budowane, mają dużo jakości, pomysł na grę. Ktoś powie, że oni robią wynik ponad stan. OK., ale Raków gra bardzo fajnie w piłkę. Uważam, że to, iż są liderem, nie jest przypadkiem. Może to nie jest tak wielki klub jak Lech czy Legia, ale obecnie to totalnie nieistotne. Dziś Raków jest klubem, który ma wielką wizję, super trenera, fajnych zawodników. Uważam, że do końca sezonu będą walczyli o najwyższe cele. Osoba trenera Czesława Michniewicza jest najlepszym, co mogło cię spotkać w Legii? - Myślę, że tak. Nie będę kłamał, że nie cieszyłem się, iż to właśnie Michniewicz zastąpił Aleksandara Vukovicia. Oczywiście w życiu nie cieszyło mnie zwolnienie Vuko, bo jest to facet, który jest wartościowym gościem. Ale obecność Michniewicza to dla mnie pozytyw. Nie dlatego, że liczyłem na taryfę ulgową, ale dlatego, że trener widzi mnie jako środkowego pomocnika. To było dla mnie kluczowe. Nie zaufanie, bo przecież ja także muszę co tydzień walczyć o miejsce na boisku, ale właśnie filozofia tego trenera. Mam nadzieję, że nadal będę ustawiany jako środkowy pomocnik. Dlaczego tak ci na tym zależy? Z reprezentacji Polski pamiętamy cię jednak jako żywe srebro, aktywnego skrzydłowego. - Piłka wygląda dziś tak, że trzeba grać na różnych pozycjach, ale z perspektywy czasu wydaje mi się, że nie było to dla mnie dobre, że grałem na różnych pozycjach. Środek pomocy to pozycja na której czuję się najlepiej. Nie żałujesz więc, że wcześniej nie trafiłeś do Legii? Bo podejść miałeś kilka. - Zawsze miałem to z tyłu głowy, kiedy ten temat pojawiał się podczas mojej zagranicznej przygody, ale będąc w Leicester nie było na tych żadnych szans... Całą rozmowę z Bartoszem Kapustką zobacz na kanale Sebastiana Staszewski "Po Gwizdku". Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia Więcej aktualności sportowych znajdziesz tutaj! Kliknij!