Artur Sobiech od roku jest zawodnikiem tureckiego Fatih Karagümrük. Razem z drużyną ze Stambułu awansował do Süper Lig, w której beniaminek radzi sobie nadspodziewanie dobrze. Sobiech i jego koledzy w ligowej tabeli zajmują obecnie piąte miejsce, wyprzedzając takie marki jak Beşiktaş czy Trabzonspor. Polak jest nie tylko jednym z liderów Fatih, ale także jego czołowym strzelcem. W zespole więcej bramek od niego (strzelił trzy w ośmiu meczach) ma tylko Słowak Erik Sabo. Z ambicjami, ale bez stadionu - Przychodziłem do klubu, gdy zespół zajmował po pierwszej rundzie 12. miejsce. Nie był to więc zbyt logiczny ruch: z Ekstraklasy do drugiej ligi tureckiej... Ale czasem trzeba podjąć ryzyko. Ja z mojej decyzji jestem zadowolony. Zrobiliśmy awans, w tamtym sezonie byłem podstawowym piłkarzem, teraz także jestem. I nie ma co kryć: bronią mnie liczby - mówi Sobiech w rozmowie z kanałem Sebastiana Staszewskiego "Po Gwizdku". Klub budowany przez Suleymana Hurmę, byłego dyrektora sportowego Trabzonsporu i Kayserisporu, ma duże ambicje, choć obecnie nie ma... własnego stadionu. - Gramy gdzie się da. Rozgrywaliśmy już mecze na Stadionie Olimpijskim im. Atatürka, na stadionach Fenerbahçe i İstanbulsporu, a najbliższe domowe spotkanie zagramy na obiekcie Kasımpaşy. Plany są jednak takie, aby nasza drużyna zagrała w europejskich pucharach i myślę, że jest to możliwe - zapewnia trzynastokrotny reprezentant Polski. Niechciany w Lechii Sobiech nie chce tego powiedzieć wprost, ale głównym powodem jego rozstania z Lechią była współpraca z trenerem Piotrem Stokowcem. A właściwie jej brak. - Szczerze mówiąc to temat Lechii jest dla mnie już zakończony. Ale tak... Odszedłem z klubu, bo sytuacja mnie do tego zmusiła - wyjaśnia.Jeszcze w lipcu 2019 roku wydawało się, że napastnik trafi do trzeciej ligi niemieckiej, aby być bliżej swojej żony, piłkarki ręcznej Bogny Sobiech, która wówczas była zawodniczką Borussii Dortmund.- Pierwsza propozycja pojawiła się właśnie wtedy, to była oferta KFC Uerdingen. Wiadomo, że Bogna występowała w Borussii, więc było mi to na rękę. Lechia zdecydowała jednak inaczej i nie zechciała mnie puścić. Później rozmawialiśmy z innym trzecioligowcem, Viktorią Köln. Znów się nie udało, ale ostateczne słowo zawsze należy do mnie i cieszę się, że w końcu wylądowałem w Stambule - tłumaczy. Wkrótce powrót do Polski? Gdyby nie upór Lechii, Sobiech prawdopodobnie wylądowałby w... warszawskiej Legii (która na celowniku miała go już w 2017 roku, gdy piłkarz zakończył grę w Hannoverze). - Zainteresowanie faktycznie było. Ale Lechia postawiła weto i powiedziała, że do polskiego klubu nie mogę odejść. Musiałem skupić się na ofertach zagranicznych - przyznaje.Kto wie, czy 30-letniego piłkarza nie zobaczymy w PKO BP Ekstraklasie już w najbliższym sezonie. Wszystko dlatego, że jego umowa z Fatih Karagümrük dobiega końca z ostatnim dniem maja. - W futbolu nie można niczego daleko planować, bo z dnia na dzień wszystko może się zmienić. Na razie koncentruję się na grze tutaj, ale mój kontrakt obowiązuje do końca maja. Nie mam dalekich planów, lecz nie wykluczam niczego. Biorę pod uwagę pozostanie w Turcji, powrót do Polski albo do... Niemiec - kończy. Całą rozmowę z Arturem Sobiechem zobacz na kanale Sebastiana Staszewskiego "Po Gwizdku". Sebastian Staszewski, Interia