Maciej Słomiński, Interia: Jakie emocje towarzyszą panu podczas meczów Podbeskidzia Bielsko-Biała, z którego został pan zwolniony w grudniu ubiegłego roku? Małżonkowie po rozwodzie nie zawsze darzą się sympatią. Krzysztof Brede, trener: - Wciąż bardzo mocno kibicuję Podbeskidziu. Zależy mi, by ta drużyna się utrzymała w lidze. Spędziłem tam 2,5 roku, długi i owocny czas. Dużo ciężkiej pracy uwieńczonej upragnionym awansem do Ekstraklasy. Pracy właściciela, pracowników klubu, sztabu, wreszcie mojej. Miałem plan na dalszy rozwój klubu, stało się inaczej, dziś kto inny prowadzi Podbeskidzie, co nie znaczy że się obraziłem i nie trzymam za ten klub kciuków. Kto mnie zna, ten wie że to zupełnie nie w moim stylu. W przerwie zimowej Podbeskidzie zrobiło sześć transferów. Czy nie należało tych ruchów zrobić wcześniej, tuż po awansie do Ekstraklasy? - Po rozmowach z właścicielami ustaliliśmy, że w pierwszej kolejności damy szansę chłopakom którzy zrobili awans. Tak było bardziej fair. Potem, po rundzie jesiennej byliśmy umówieni na analizę poczynań zespołu i ewentualne zaplanowanie wzmocnień składu. Może zatem trzeba było w Ekstraklasie zmienić sposób gry na bardziej wyrachowany i kunktatorski? Czy ofensywny i agresywny styl przeniesiony klasę wyżej nie był rzuceniem się z motyką na słońce? - Po rozmowach z piłkarzami najbardziej kluczowymi zdecydowaliśmy się na kontynuację dotychczasowej drogi. Ta droga okazała się trudniejsza, ale każdy kto w przyszłości mnie zatrudni musi wiedzieć, że zawsze będę dążył do gry ofensywnej, opartej na wysokim pressingu. Piłka nożna ma przyciągać kibiców, to dla nich są mecze, coś musi się dziać. Co zatem zadecydowało o niepowodzeniu Podbeskidzia w rundzie jesiennej? - Zbyt duża ilość prostych błędów indywidualnych. Na początku ligi byliśmy chwaleni przez ekspertów za odważną grę. Z każdym kolejnym niepowodzeniem zaczynaliśmy rozumieć, że musimy zmienić nasz sposób gry. Po meczu z Lechią w Gdańsku przeszliśmy na niższą obronę. 0-4 w pana rodzinnym mieście musiało być mocnym ciosem. - To był najsłabszy mecz mojej drużyny w rundzie wiosennej. Bolało tym bardziej, że tak słabo zaprezentowaliśmy się na stadionie klubu, w którym się wychowałem. Rzadko się widzi takie błędy obrońców na poziomie Ekstraklasy, jakie popełniali w tamtym meczu pana zawodnicy. - Nie ma co kryć, tak było. Wzmocniliśmy linię obrony doświadczonym zawodnikiem w osobie Milana Rundicia jednak niewiele to dało. Serb w tym meczu zawiódł na całej linii. Jaki dziś wygląda pana dzień "na wolności"? - Odpoczywam, inwestuję w siebie. Codziennie oglądam mecze, czasem nawet kilka, dużo analizuję, notuję spostrzeżenia. Czytam odłożone kiedyś książki. Szczególnie często wracam do autobiografii Carlo Ancelottiego, pt. "Dyskretne przywództwo".