Choć wiosną (właściwie zimą) Widzew jeszcze nie przegrał, to miał olbrzymi niedosyt po dwóch ostatnich meczach. Z Jagiellonią Białystok i Lechią był lepszy, oddał ponad 40 strzałów, ale tylko jeden zakończył się golem. Mimo to trener Janusz Niedźwiedź wystawił ten sam skład, który tydzień temu nie zdobył gola w Gdańsku. W efekcie trzy spotkania rundy rewanżowej zremisował. I zaczęło się przypominanie o wiośnie 2019 roku, kiedy 10 meczów z rzędu zakończyło się remisem i łodzianie nie wywalczyli awansu. Do tego niechlubnego rekordu było jeszcze daleko. W piątek mierzyli się ze Śląskiem, który gra w kratkę. Najpierw poległ w meczu z Zagłębiem Lubin (0-3), potem nieoczekiwanie pokonał Pogoń Szczecin (2-0), by w poprzedniej kolejce zremisować z Koroną Kielce (1-1). Już w drugiej minucie to Śląsk mógł objąć prowadzenie. Po indywidualnej akcji Johna Yeboaha piłka przeleciała wzdłuż bramki, ale nikt z zespołu gości nie zdołał wbić do bramki. Szybko do ataku ruszył jednak Widzew i przejął inicjatywę. Bramkarz Śląska kilka razy musiał wykazać się umiejętnościami, dopisało mu też szczęście, kiedy piłka mijała bramkę w bliskiej odległości. W 10. minucie zza pola karnego uderzył Marek Hanousek, ale Rafał Leszczyński świetnie obronił. Kolejną świetną sytuację miał Jordi Sanchez, ale przegrał pojedynek z bramkarzem. Szansę mieli też goście, ale Diogo Verdasca został powstrzymany. To jednak Widzew nadal atakował. Bartłomiej Pawłowski wypatrzył na prawej stronie Mato Milosa, ten dośrodkował, a strzał z przewrotki Sancheza plecami zablokował obrońca. Tuż przed przerwą niewiele brakowało, by rozgrywanie piłki przez widzewiaków pod własną bramką zakończy się stratą gola. Henrich Ravas podał pod nogi Caye Quintany, Yeboah kopnął w bramkę, ale stojący na linii Mateusz Żyro wybił piłkę, a dobitka została zablokowana. Po przerwie początek nadal należał do łodzian, ale brakowało dokładności. Od 55. minuty coraz więcej do powiedzenia mieli rywale. Częściej niż do tej pory byli pod bramką Widzew, ale strzał Erika Exposito z jedenastu metrów zablokował Żyro. Widzew złapał drugi oddech i przycisnął rywali. W 79. minucie powstało wielkie zamieszanie i znów Pawłowski nie pokonał Leszczyńskiego. Chwilę później znów się pomylił i piłka przeleciała obok słupka. Udało się w ostatniej minucie doliczonego czasu. Po dośrodkowaniu z lewej strony tym razem Pawłowski zgrał piłkę głowę, a zza pleców obrońców wyskoczył Kristoffer Hansen i było 1-0, a na trybunach szaleństwo.