Szef Lechii Gdańsk Adam Mandziara, w rozmowie z red. Antonim Bugajskim z "Przeglądu Sportowego" stawia prostą diagnozę: - O naszym klubie opowiada się różne rzeczy, czasami złe, a mimo to nie słyszę, aby piłkarze chcieli od nas odchodzić. Dobrze im z Lechią, lecz przecież chodzi również o to, by Lechii było dobrze z nimi. Tymczasem gdy patrzę na wyniki i miejsce w tabeli, to wiedzę, że coś jest nie tak - podkreśla Adam Mandziara. Teoretycznie wypowiedź tę można by skwitować prosto: "nic dodać, nic ująć". Jest jednak jeden problem: Adam Mandziara należy do tej grupy klubowych decydentów, którzy nie urwali się z choinki, nie przyszli gdzieś ze świata biznesu i korporacyjnymi metodami chcą w sporcie osiągnąć sukces. Wręcz przeciwnie, Mandziara na piłce zjadł zęby. Sam był piłkarzem, a później jednym z potężniejszych menedżerów, w stajni którego swego czasu znajdowała się połowa reprezentacji Polski. Dlatego akurat ten prezes musi mieć świadomość o wadze i znaczeniu stabilizacji procesu szkoleniowego. W piłce, w każdej dyscyplinie zespołowej sukcesu nie buduje się poprzez wrzucenie do jednego worka klasowych zawodników i niech sobie radzą. Musi być ktoś, kto zarządza grupą, czyli trener, a nawet powinien być on najważniejszą osobą w klubie. Mieć wsparcie władz, kibiców i być rozliczanym najwcześniej po dwóch latach pracy, transferów, rozwoju piłkarzy. Tymczasem jak wygląda to w Lechii? Nie lepiej niż w innych klubach, które nie mają za sterami takiego fachowca od piłki, jakim jest Mandziara. Przyjrzyjmy się, jak wyglądała karuzela z trenerami w Lechii. Jerzy Brzęczek przyszedł w drugiej połowie listopada 2014 r., a został zwolniony już 1 września 2015 r. Nie wytrwał zatem roku. Kilkanaście miesięcy później, w Lidze+ Extra Mandziara nazwie to błędem. Thomas von Heesen miał wprowadzić nową jakość na polskim rynku, wnieść sznyt z Bundesligi. Początki miał ciężkie, wygrał trzy mecze z 11 i został zwolniony po niespełna trzech miesiącach, pracował od września do grudnia 2015 r Dawid Banaczek prowadził lechistów od 5 grudnia do końca roku. 2015 r., czyli niespełna miesiąc. Gazety głosiły: "Dawid Banaczek odmienia oblicze Lechii Gdańsk". Dziś mało kto o nim pamięta. Piotr Nowak budowę potęgi Lechii zaczął w styczniu 2016 r. Wytrwał rekordowo długo, bo rok i dziewięć miesięcy. 17 września 2017 r. przestał być trenerem, awansował na dyrektora sportowego. 17 stycznia 2018 r. odszedł z klubu. Adam Owen przejął zespół 27 września 2017 r., co było o tyle kuriozalne, że jednocześnie pełnił funkcję fizjologa reprezentacji Walii i wyjeżdżał na jej zgrupowanie, zostawiając gdańszczan asystentowi. Zdaniem szefostwa klubu, formuła Owena wyczerpała się po pół roku. Został "odstrzelony" 3 marca. Na jego miejsce przychodzi Piotr Stokowiec. I budowę ma zacząć od nowa. Niemal od zera. W międzyczasie kibicami Lechii wstrząsały informacje o kłopotach z uzyskaniem licencji, zaległościach finansowych, poślizgach w wypłatach, w efekcie których klubowi odjęto punkt. Czy przy tym wszystkim, a zwłaszcza przy tak rozkręconej karuzeli trenerskich zmian da się zbudować mocny zespół? To pytanie pozostawiam pod rozwagę Adamowi Mandziarze i jego doradcom. W interesie polskiej piłki leży, aby Stokowiec obudził drzemiący w Lechii potencjał. Tyle, że trener musi mieć realne wsparcie. Na lata, a nie na pół roku. Michał Białoński