Maciej Słomiński, INTERIA: "Harda suka" - już sama złowroga nazwa sprawia, że człowiek ma dreszcze. To najcięższy możliwy triathlon - pływanie na dystansie 5 kilometrów, później 240 kilometrów na rowerze, a na końcu bieg 55 kilometrów i to wszystko w polsko-słowackich Tatrach. Panu w czerwcu udało się złamać ten dystans. Pojawia się pytanie: po co walczyć z "Hardą suką" jeśli można z drinkiem posiedzieć przy kominku i powspominać karierę piłkarską? Bartosz Ława, były piłkarz m.in. Pogoni Szczecin i Arki Gdynia, obecnie triathlonista: - Nie ma jednej odpowiedzi. U schyłku kariery piłkarskiej zacząłem trochę biegać, żeby utrzymać formę, traktowałem to bardziej zabawowo. Potem przyszedł czas na pierwsze zawody, maratony i triathlony. Nie było tak, że do "Hardej suki" przystąpiłem gdzieś z piwnicy, cały czas byłem i jestem w treningu. Może to zabrzmi prozaicznie, ale uwielbiam zmęczenie, mój organizm wręcz domaga się wysiłku, jak codziennie nie zrobię treningu to źle się czuję. Moja forma fizyczna jest bardzo dobra, jak na wiek, w którym jestem. Co innego pobiegać sobie 5 kilometrów po pracy, "Harda suka" to trochę inna para kaloszy. - Zgłosiłem się bez wielkiego przekonania. Nie każdy może wziąć udział w tym triathlonie, jest losowanie w którym wybiera się 50 uczestników. Oglądałem losowanie live, nie wierząc że padnie na mnie. Tymczasem zostałem wylosowany od razu z numerem 1, byłem wtedy na siłowni i normalnie spadłem z wrażenia z roweru stacjonarnego. Wtedy już nie mogłem się wycofać: gdy powiedziało się A, trzeba powiedzieć B. Dwa dni nie spałem, zastanawiałem się jak to zrobić, przecież to jest niemożliwy dystans. W końcu znalazłem trenerkę, która podjęła się by mnie przygotować. Sobota, niedziela, codziennie treningi po 8 godzin, dużo wyrzeczeń, sporo nakładów finansowych. Trzeba mieć swój support, musi być mechanik, kucharz, fizjoterapeuta itd. Moja macierzysta Pogoń Szczecin bardzo mi pomogła, zajmując się opieką medyczną i suplementacją, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Zajął pan ósme miejsce na tym zabójczym dystansie. - Z doświadczeniem, które mam po tych zawodach, myślę że mógłbym je ukończyć o dwie-trzy godziny szybciej niż 24 godziny i 20 minut. Dystans wyniszczający organizm, ale myślałem, że będzie jeszcze ciężej. Jeden z uczestników powiedział w jednym z podcastów, że zabrakło jeszcze jakiejś epickiej ściany do wspinaczki albo epickiego podjazdu, który by nas przeczołgał jeszcze bardziej i ja się z tym zgadzam. Ale nie ma co narzekać, była brzydka pogoda i zmiany trasy, to co tygrysy lubią najbardziej. O czym człowiek myśli, dajmy na to, w 17 godzinie takiego triathlonu? - Kryzysów fizycznych nie miałem, miałem ze dwa kryzysy mentalne. Przez moment zastanawiałem się: "Po co mi to? Co ja tu robię? Mogłem nie zmieścić się w limicie czasu podczas pływania i już bym odpoczywał". Takie sprawy. Jednak to były tylko krótkie chwile, zawsze byłem umysłem ścisłym, w głowie matematyka i cały czas obliczenia. Kiedy dobiegnę, ile mi zostało, jaki czas, ile przyspieszyć, cały czas mnożenie, dzielenie i tak non stop przez te ponad 20 godzin. W ciągu 3-4 lat spróbuję to powtórzyć, po to, żeby powalczyć o pierwszą trójkę. Zebrałem o panu opinie i przewija się jeden wątek - Bartosz Ława to człowiek, który nienawidzi przegrywać. Poprzedni sezon musiał być dla pana ciężki, dwa pana kluby Pogoń Szczecin i Arka Gdynia zaprzepaściły szanse na Puchar Polski i awans do Ekstraklasy w niesamowitych okolicznościach. Jak pan to przeżył? - Skończyłem grać w piłkę w wieku 44 lat i wydawało mi się, że w sporcie widziałem już wszystko. Tymczasem poprzedni sezon utwierdził mnie w przekonaniu, że nie ma w sporcie rzeczy niemożliwych. Na pewno były to dwa potężne ciosy dla kibiców moich dwóch klubów. W środowisku skupionym dookoła Pogoni nikt na poważnie nie brał pod uwagę, że można Pucharu Polski nie wygrać, zwłaszcza gdy zegar pokazywał doliczony czas gry. Od tego co wydarzyło się w ostatnich minutach, aż głowa boli, gdy się o tym myśli. Arka, w pewnym sensie, nie pozostała "dłużna" i też dokonała wyczynu niemożliwego, statystycznie w pewnym momencie mając 98% szans na awans do Ekstraklasy. To jest po prostu nie do wiary. To jest Matrix. Dziś, gdy emocje trochę ostygły można powiedzieć, że to jest właśnie piękno sportu, ktoś musi wygrać, by ktoś przegrał, to jest właśnie urok rywalizacji. Kibice Pogoni i Arki płakali z rozpaczy, aby fani Wisły i Gieksy mogli być w ekstazie. Jestem zwolennikiem teorii, że bilans musi wyjść na zero, dlatego mam nadzieję że los odda Pogoni i Arce to co zabrał. Co to mogłoby być? Jakie są realne cele tych dwóch klubów w sezonie 2024/25? - Jeśli chodzi o Arkę to nie będę oryginalny - miejsce tego klubu jest w Ekstraklasie, tego należy życzyć. Arka dodałaby kolorytu tym rozgrywkom i wzmocniła siłę Polski północnej, która jest słabo reprezentowana na najwyższym szczeblu rozgrywek. Pogoni życzę jak najwyższego miejsca w tabeli, pucharów, a nawet mistrzostwa Polski, jednak obawiam się, że ten sezon może być przejściowy. Widać było, że po przegranym finale Pucharu Polski "Portowcy" siedli mentalnie, a latem nie dokonali żadnego znaczącego transferu. Nie ma co przekreślać szans drużyny, trzeba poczekać do kilku pierwszych meczów i wtedy będzie można bawić się w przewidywania. Dobrze widzieć, że pomimo tego co stało się na Stadionie Narodowym, kibice wciąż wierzą - na sparingu z Kotwicą Kołobrzeg było około 9 tysięcy widzów, serce rośnie. Pan był kiedyś symbolem Pogoni Szczecin, a dziś jest nim Kamil Grosicki. Czy to dobrze, że siła ofensywy drużyny z tak wysokimi aspiracjami opiera się na 36-letnim zawodniku? - Znamy się bardzo dobrze, właśnie przed chwilą się widzieliśmy. Forma fizyczna Kamila jest bardzo dobra, a gra Pogoni jest faktycznie uzależniona od niego. "Portowcy" grają tak, jak gra Grosicki, co było widać w finale Pucharu Polski - gdy Kamil grał troszkę słabiej, ofensywa Pogoni prawie nie istniała. Z drugiej strony jeśli "Grosik" jest od lat nie do zatrzymania i sukcesy Pogoni opierają się na nim, to po co to zmieniać? Myślę, że jest jeszcze w stanie przez dwa-trzy lata utrzymać ten poziom. Tylko się cieszyć, że wychowanek, osoba która utożsamia się z klubem chce tu być. Jeżeli w tym wieku nie stracił największego swego atutu, czyli szybkości, to już go nie straci. Było dużo rozgoryczenia po tym finale i nie ma się co dziwić, kibice pisali, że wszyscy powinni odejść itd. A jak pan ocenia obecną Pogoń Szczecin? - Nie jestem w środku, dlatego trudno wypowiadać mi jakieś zdecydowane opinie, ale swoje zdanie mam: uważam, że żyjemy w pięknym czasach Pogoni Szczecin. W sezonie 2023/24 można było się pokusić o mistrzostwo Polski, bo odbywał się tzw. "wyścig żółwi", ale myślę że z historia doceni obecny okres. Kilka lat mieliśmy Pogoń drewnianą, dziś mamy murowaną. Kilkanaście lat wstecz nie było niczego, a dziś jest stadion, są ludzie, są kibice, był bardzo dobry okres trenera Kosty Runjaicia. A jaka jest pana relacja z Arką Gdynia? - Wciąż mam w Gdyni wielu znajomych. W 2004 r. odszedłem z Widzewa Łódź, gdzie przeżyłem dramatyczny okres. Spadliśmy z ligi, nie było pieniędzy, ciepłej wody, boisk, niczego, byłem tak zdołowany, że podjąłem decyzję, że kończę z piłką w wieku 24 lat. Dość przypadkowo, chociaż mówią że nie przypadków, przyjechałem do Gdyni na plażowy Puchar Polski, gdzie namówiono mnie na grę w Arce. Dostałem drugie życie sportowe, zacząłem drugą karierę, która trwała bardzo długo. Dlatego jestem na pewno Arce Gdynia bardzo wdzięczny. Czy po nieudanym dla pana klubów sezonie ligowym, sezon reprezentacyjny był jakimś pocieszeniem - łyżką miodu w beczce dziegciu? Mistrzostwo Europy dla Hiszpanii i Copa America dla Argentyny i Leo Messiego, z którymi pan zawsze sympatyzował. - Trzeba przyznać, że mistrzostwa Europy nie były na tak fantastycznym poziomie do jakiego się przyzwyczailiśmy, nie były aż tak widowiskowe. Wygrała drużyna zdecydowanie najlepsza, która od pierwszego meczu grała najładniejszy futbol, po drodze pokonała wszystkich wielkich faworytów: Włochy, Chorwację, Niemców, Francuzów, w finale Anglików. W złotym medalu nie było przypadku. Wygrał futbol. Hiszpania grała taki futbol jak lubię, duża dojrzałość, utrzymywanie się przy piłce, otwieranie od tyłu, chociaż w tych czasach już wszyscy tak próbują grać. Żałuję, że w moich czasach tak się nie grało, dziś bramkarz jest pierwszym rozgrywającym. Cieszę się również z mistrzostwa Argentyny i pucharu dla Messiego, na ukoronowanie pięknej kariery. Mówi pan o żalu, że kiedyś tak się nie grało. Czy nie żałuje pan, że nie urodził się trochę później? Może jak Kacper Urbański wyjechałby pan za granicę i zrobił większą karierę? - Nie ma co żałować, bo na przeszłość nie mamy żadnego wpływu. Dziś są piękne czasy do grania w piłkę, jest większa świadomość we wprowadzaniu młodych zawodników. Trochę zazdroszczę, ale to taka zdrowa zazdrość. Jaka jest tajemnica pańskiej długowieczności? Grał pan w piłkę do 44 roku życia. - Kocham futbol, uwielbiam grać w piłkę. Cały czas sprawiało mi to przyjemność, nie szedłem za karę na trening, tylko z ogromną przyjemnością. Tylko i aż tyle. Czeka pan na start rozgrywek piłkarskich w Polsce? Czy może należy pan do tych atletów, dla których sport to tylko zawód? - Interesuję się sportem od zawsze. Teraz właśnie oglądam etap Tour de France. Kiedyś myślałem, jak można oglądać kolarstwo, śmiałem się jak można siedzieć pięć godzin i patrzeć na to. Dziś widzę i wiem, że to piękny sport, najbardziej taktyczny na świecie, mógłbym oglądać bez końca, pięć godzin jest mało. Teraz mamy piękny czas: Wimbledon, Tour de France, finał Euro, plus do tego moje treningi. Na naszą ligę czekam, nie powiem, że z utęsknieniem, ale na pewno będę rozgrywki śledził. To normalne, że człowiek całe życie grał to wciąż interesuje się piłką nożną. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA