Jeśli na słowa: "Powiedz, gdzie dwóch takich jak my znajdziesz" odpowiadasz: "Groźni jak w ataku Patrick Kluivert", to znaczy, że pseudonim Duże Pe nie jest ci obcy. Właśnie pod taką ksywą działa na rynku muzycznym Marcin Matuszewski, pośrednik transferowy, który gościł już niegdyś na łamach Interii.Tym razem opowiedział nam o tym, jak pandemia koronawirusa wpływa na jego pracę, dlaczego prezesa FC Barcelona można porównać do Johna Rockefellera, opisującego działalność straganu w Pcimiu oraz skomentował zmianę właściciela Arki Gdynia. Tomasz Brożek, Interia: Dzień dobry, jak się pan miewa? Marcin Matuszewski: - Raz lepiej, raz gorzej - jak to w życiu. Ale generalnie daję radę. Na początku z pozoru proste, a jednak dość zawiłe pytanie. Jak w zasadzie powinno się pana przedstawiać i tytułować? Agent piłkarski, artysta, dziennikarz? - Odpowiedź D - wszystkie z powyższych (śmiech). Menedżerowie nie lubią zdradzać tajemnic swojej kuchni, lecz może uda mi się wyciągnąć od pana pewien sekret - jak pogodzić tyle obowiązków i znaleźć na wszystko czas? Tajemnica tkwi w odpowiednim planie, a może w jego braku? - Trudno powiedzieć. Tajemnica tkwi chyba w odpowiedniej konstrukcji psychicznej: Zawziętości w zawodowym robieniu rzeczy, które sprawiają przyjemność, a także niezrażaniu się porażkami. Istotny jest również związek wszystkich moich działalności. Z jednej strony zajmuję się słowem - pisząc, pracując w radiu i działając artystycznie. Z drugiej - negocjacje lub prezentacje zawodników też są przecież działaniem słowem, gdy trzeba w odpowiednie stwierdzenia ubrać dokonania zawodników, by przekonać do nich potencjalnych pracodawców. Management muzyczny i sportowy również nie leżą od siebie daleko. Tak samo reklama oraz public relations w dziedzinach okołoartystycznych nie są zbyt odległe od "pijarowania" piłkarzy i ich promocji jako - brzydko mówiąc - "produktów wchodzących na rynek". To wszystko są rzeczy pokrewne. Podsumowując - daję radę to wszystko pogodzić, bo zawodowo robię to, co kocham, zaś do wszystkich moich działań potrzebny jest dość zbliżony zestaw umiejętności, który rzecz jasna musi mieć też oparcie w solidnej wiedzy, doświadczeniu i autorskim warsztacie. A nad tym pracuję od 2000 roku, albo chwilę dłużej... W ostatnim czasie w sferze zawodowej figuruje pan częściej jako Marcin Matuszewski, a może Duże Pe? - W tej chwili oceniłbym to jako 66 do 34 na korzyść działań piłkarskich pod nazwiskiem. Jak spędza Pan ostatnie trudne dla większości społeczeństwa tygodnie? Czas pandemii zmienił specyfikę pana pracy w roli agenta i zdążył pokrzyżować plany zawodowe? - Mam taką naturę, że "stosowałem social distancing zanim to było modne" (śmiech). Działam więc właściwie zgodnie z planem - tylko nieco zmieniły się rynkowe okoliczności. Nawet normalnie jest to rynek, na którym 95 do 100 procent pracy idzie na marne. Jeżeli z profilem piłkarza możemy się odezwać do stu klubów, to najprawdopodobniej zaledwie pięć do 10 faktycznie będzie wyrażało zainteresowanie jego usługami, dysponując jednocześnie odpowiednim budżetem i tak dalej. A z tych pięciu do 10 klubów przy sprzyjających wiatrach może jeden, może dwa zdecydują się na złożenie oferty. Tak było "normalnie", a teraz panuje jeszcze większa niż zazwyczaj niepewność. Kluby nie wiedzą jakimi będą dysponować budżetami, kogo będą musiały sprzedać "z przyczyn ekonomicznych" - i tak dalej. - Pomijając ten fakt, nie zmieniło się jednak zbyt wiele. Żaden z klubów nie ma takiego podejścia, że rozgrywki ligowe już nigdy nie wrócą, czas umierać. Każdy z bólem serca przyjmuje aktualne "okoliczności przyrody", natomiast wszyscy starają się iść do przodu. Wielu ekspertów zapowiada, że trwająca pandemia zrewolucjonizuje rynek transferowy. Choćby prezes FC Barcelona Josep Maria Bartomeu stwierdził, że obecna sytuacja sprawi, iż kluby częściej będą wymieniać się zawodnikami, zamiast przeprowadzać wielomilionowe transakcje. Jak wygląda to z pana perspektywy? Spodziewa się pan radykalnych zmian? Jeśli tak, to jakich? - Prezes Barcelony wypowiadający się o rynku transferowym - rozumianym jako zjawisko ogólnoświatowe, na wszystkich szczeblach ligowych drabinek - jest trochę jak Rockefeller, wypowiadający się o cenach jabłek w warzywniaku na bazarze w Pcimiu (śmiech). Barcelona jest jednym z 10-20 czołowych i najbogatszych klubów świata. Ten czubek piramidy jest niezwykle wąski. Być może transakcje między wielkimi klubami na poziomie 50-100 milionów euro i więcej rzeczywiście przestaną funkcjonować, bo nikt nie będzie wykładał tak ogromnej gotówki na piłkarzy. Wtedy faktycznie może częściej na tym poziomie będą to wymiany bezgotówkowe, aby pozbyć się części obciążeń finansowych i w zamian za trzech świetnych zawodników dostać jednego genialnego. Jeśli natomiast chodzi o transfery pomiędzy - przykładowo - Lubuszaninem Trzcianka i Jarotą Jarocin, to podejrzewam, że jednak nie będzie to miało tego typu wydźwięku.