Jakub Żelepień, Interia: Artur Barciś przeżywa mecze Rakowa Częstochowa tak samo mocno, jak Tadeusz Norek spotkania FC Albatrosy? Artur Barciś: - Pewnie tak, z tą jedną różnicą, że Tadeusz Norek grał w FC Albatrosy, a ja tylko kibicuję Rakowowi. Jestem częstochowianinem, urodziłem się w tym rejonie naszego kraju i bardzo się cieszę, kiedy klubowi się powodzi. Zacząłem kibicować Rakowowi jeszcze w 1. Lidze, a później obserwowałem, jak pnie się w górę, aż został mistrzem Polski. Sam próbował pan grywać w piłkę? - Oczywiście, jak to wszyscy chłopcy. Byłem zawsze najdrobniejszy, miałem najmniej siły, więc zazwyczaj stawiali mnie na bramce. Dawałem sobie radę całkiem nieźle, bo byłem szybki, zwinny, więc nawet dobrze to wspominam. Polacy zakochali się w "Miodowych Latach" w 1998 roku. Dokładnie w tym samym czasie Raków Częstochowa rozsypywał się na kawałki i spadał na peryferia futbolu. Gdyby ktoś zapytał pana wtedy, co było bardziej realne: powrót "Medalików" do elity czy awans FC Albatrosy do drugiej ligi szóstek - jaka byłaby odpowiedź? - Szczerze mówiąc, w tamtym czasie nie interesowałem się zbytnio piłką nożną w Częstochowie, bo ona w zasadzie nie istniała. W Albatrosach realizowałem natomiast tylko to, co było w scenariuszu. Nie analizowałem naszych szans na awans. Ma pan osobiste relacje z osobami związanymi z Rakowem? - Mam w tym sensie, że często jestem zapraszany na mecze, znam na przykład rzecznika prasowego klubu. Zdarzało mi się też nagrywać krótkie wideo dla Rakowa, kiedyś zachęcałem kibiców do tego, aby przyjeżdżali na, pożal się Boże, stadion komunikacją miejską. Myślę zresztą, że brak obiektu z prawdziwego zdarzenia jest jednym z powodów odejścia trenera Marka Papszuna. Tak pan uważa? - Tak słyszałem. Swoją drogą - Marek Papszun jest najlepszym, co spotkało Raków w całej jego historii? Czy jednak to miano dzierży Michał Świerczewski? - Skoro Michał Świerczewski zaangażował Marka Papszuna, to chyba Michał Świerczewski. Później jednak głównym ojcem sukcesu był już trener, bo to on odpowiadał za jakość zespołu i jego sukcesy. Był jak reżyser w spektaklu. Co, poza trenerem i właścicielem, jest największą siłą Rakowa? - Oj, nie jestem typem kibica, który analitycznie podchodzi do futbolu. Kiedy oglądam mecz, uruchamiam przede wszystkim emocje i to one są dla mnie najważniejsze. Trzymam kciuki za zespół, który reprezentuje mój region. Często następnego dnia nie pamiętam nawet, jaki był wynik. Ale pamięta pan, kto wygrał? - Tak, ale czy było 3:1, czy 3:2 - tego nie pamiętam. Najważniejsze jest dla mnie zwycięstwo. Widzę, jako kibic, że maszyna dobrze funkcjonuje i pojawiają się efekty w postaci goli. Każdy wie, co ma robić, są odpowiedni ludzie na odpowiednim miejscu. Kiedy ogląda pan mecze na stadionach, spogląda pan także na trybuny? Jest w zawodzie piłkarza coś podobnego do aktorstwa - zawodnik również wychodzi na scenę, żeby dać rozrywkę ludziom. Ci natomiast reagują na przeróżne sposoby. - Spoglądam w kierunku trybun, kiedy dzieje się na nich coś, co mi się nie podoba. Nie akceptuję aktów nienawiści i przekraczających wszelkie granice transparentów. Byłem kiedyś na meczu Legii Warszawa z Lechem Poznań i działy się tam straszne rzeczy. Nie mówię nawet o samych antagonizmach, ale również okropnych deklaracjach politycznych. Wywieszenie w mieście, które zostało doszczętnie zniszczone przez faszystów, flagi z dopiskiem "SS" w słowach "White Boyss" - to obrzydliwość. Nie zgadzam się na to, nie chcę brać w tym udziału, czułem się po prostu brudny. Ktoś jednak na takie hasła pozwolił, ktoś je namalował, ktoś zaprojektował, ktoś zlecił, ktoś inny nie zaprotestował. Od tego czasu nie chodzę na mecze. Kiedy to miało miejsce? - Z dziesięć lat temu. Odpuścił pan nawet finały Rakowa na Stadionie Narodowym? - Może akurat w tym wypadku pojawiłbym się na Narodowym, ale tak się złożyło, że miałem wtedy spektakl. Zazwyczaj jest zresztą tak, że kiedy toczą się jakieś ważne mecze, ja jestem w teatrze. Nagrywam je więc, później staram się zrobić wszystko, aby nie poznać wyniku i kiedy wrócę do domu, włączam nagranie. Da się tak? - Trzeba po prostu nie włączać radia po wyjściu z teatru, a jeśli gra reprezentacja, to nie patrzeć też na przystanki autobusowe, żeby nie dostrzec, czy ludzie są szczęśliwi, czy smutni. No i mieć cudowną żonę, która nie zdradzi wyniku. Wróćmy na chwilę do Rakowa. Słyszałem, że dostał pan od klubu szalik. - To prawda, wisi w moim gabinecie i bardzo go sobie cenię. Kiedy mam okazję, zakładam go na szyję i zasiadam przed telewizorem. Na koniec: Dawid Szwarga da radę godnie zastąpić Marka Papszuna? - Myślę, że tak. W jakimś sensie rozumiem Marka Papszuna, bo jest trenerem absolutnie wybitnym i zasługuje na silny europejski klub. Nie zapominajmy, że polska liga - nad czym ubolewam - nie jest szczytem marzeń. Rozumiem też wybór nowego szkoleniowca, który jest w pewnym stopniu uczniem Papszuna. Dawid Szwarga, w mojej ocenie, poradzi sobie w Rakowie. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia