"Tak się rzeczywiście ułożyło, że przez ostatnie lata, w którejkolwiek lidze grałem - od czwartej do drugiej - kończyłem sezon jako najskuteczniejszy piłkarz" - powiedział w "Rzeczpospolitej" Grzegorz Piechna, napastnik Kolportera Korony Kielce. "Szczerze mówiąc, w pierwszej lidze łatwiej się strzela bramki niż w drugiej. Tam obrońcy są bardzo agresywni, my mówimy na takich "topory". Jak wezmą w kleszcze, to trzeba się skupiać na tym, żeby wyjść cało, a nie na strzale. W ekstraklasie napastnik musi trochę ruszyć głową: mniej biegania, więcej cwaniactwa. O trzeciej lidze nawet nie wspominam, bo tam w ogóle na boisku nie ma myślenia" - dodał 29-letni zawodnik. Mimo wspaniałych osiągnięć strzeleckich na Piechnę wciąż patrzy się z podejrzliwością i uważa się do za prowincjonalnego piłkarza. "Podchodzę do tego spokojnie. O Grzegorzu Lecie też długo mówiono, że się nie nadaje do wielkiego futbolu. Oczywiście do niego nie śmiałbym się porównywać. Jestem gorszą wersją Tomka Frankowskiego: wydaje się, że nie ma mnie na boisku, aż nagle się odnajduję i już bramkarz wyciąga piłkę z siatki. Techniki to nawet nie mam czasu pokazać, bo co dotknę piłki, już jest w bramce. Liczy się instynkt i to, że cała drużyna na mnie pracuje. Trzeba wiedzieć, kiedy krzyknąć do kolegów, żeby podali piłkę" - stwierdził napastnik Korony. Zanim został gwiazdą ekstraklasy przeszedł daleką drogę. "Za pracę w masarni, a potem na budowie, dostawałem tysiąc, tysiąc dwieście złotych. Żeby zarobić tyle na boisku, musiałem wygrać wszystkie mecze w miesiącu. Na budowie byłem pomocnikiem murarza, pracowałem po dziewięć godzin dziennie. Po treningu do domu wracałem późnym wieczorem. Dzień w dzień, przez dwa lata. Jeśli graliśmy w środę, to żeby dostać wolne, musiałem odpracować trzy, cztery godziny, a czasami jeszcze przyjść w sobotę - opowiada Piechna. "Nie wszyscy trenerzy chcieli coś we mnie dostrzec. Od Witolda Mroziewskiego w Ceramice Opoczno usłyszałem, żebym dał sobie spokój z piłką, bo bardziej się nadaję do sekcji bokserskiej" - dodał. Czy żałuje swojej drogi? "Nie, myślę, że każdemu piłkarzowi przydałaby się taka lekcja. Żeby zobaczył, jak ciężko trzeba pracować, by do czegoś dojść. Zyskałem podwójnie, bo jestem dzięki temu świetnie przygotowany fizycznie, nie brakuje mi siły ani wytrzymałości" - tłumaczy Piechna. ************** Zdaniem INTERIA.PL: Przypadek Grzegorza Piechny przypomina bajkę o kopciuszku. Jeszcze kilka miesięcy temu piłkarz był znany jedynie w środowisku piłkarskim, a teraz zna go cała Polska. Mało tego, w wieku 29 lat, będzie miał szansę po raz pierwszy wystąpić w reprezentacji Polski. Selekcjoner Paweł Janas już bowiem zapowiedział, że powoła "Kiełbasę" (taki zawodnik ma przydomek) na listopadowe zgrupowanie kadry narodowej. Gdyby przekonał do siebie selekcjonera i utrzymał skuteczność w lidze, mógłby nawet pojechać na finały mistrzostw świata do Niemiec.