Wszystko działo się w końcówce. Kibole Piasta zniszczyli metalowy płot, a kilku z nich wbiegło na murawę. Jednym z tych, który próbował załagodzić sytuację, był Jakub Szmatuła. Razem z Gerardem Badią czy Mateuszem Szczepaniakiem podszedł do fanów, próbował z nimi rozmawiać. Niewiele to jednak dało... - Bardzo nieodpowiedzialne zachowanie, cierpimy na tym my, cierpi klub - mówi jeden z najbardziej doświadczonych zawodników w kadrze Piasta. - Nie wiem czy pierwszy raz się tak zdarzyło, ale było widać, że służby porządkowe nie bardzo wiedziały, co zrobić z tym fantem. My czekaliśmy do końca, bo chcieliśmy grać, myślę, że w przypadku Górnika było podobnie. Ale zapadła inna decyzja i koniec - mówi Szmatuła. Jak cała sprawa wyglądała z jego perspektywy? - Rozmawialiśmy z kibicami, załagodziliśmy całą sytuację. Powiedzieli, że usiądą i będą dopingować do końca meczu, ale wiadomo, płot był rozwalony, a miał tam stanąć bramkarz gości Tomek Loska. Policja bała się, że będzie tam bramkarz gości i nie będzie żadnego zabezpieczenia, a jeszcze komuś coś odbije i oni będą za to odpowiadali. Może gdybym to ja tam stał, to byłoby inaczej. Później pojawiła się decyzja, że będą dopingować, ale już było po fakcie. Policja czekała, więc delegat zdecydował tak a nie inaczej - opowiada Jakub Szmatuła. Gdyby udało się dokończyć mecz, a Piast utrzymałby prowadzenie do końca, to teraz zespół prowadzony przez Waldemara Fornalika, miałby na swoim koncie 28 punktów i był na 12. miejscu w tabeli. Tymczasem gliwiczanie mają o trzy "oczka" mniej, a w sobotę po południu czeka ich jeden z najważniejszych meczów w tym sezonie, wyjazdowe starcie z Sandecją. Inaczej grałoby się z przewagą pięciu punktów nad rywalem, a inaczej z zaledwie dwoma... Tymczasem po ostatnim meczu, Prokuratura Rejonowa Gliwice-Wschód, już postawiła zarzuty sześciu pseudokibicom. Wobec czterech z nich zastosowano poręczenie majątkowe i zakazy stadionowe. Dwaj pozostali trafili do zakładów karnych. Byli poszukiwani do odbycia kar, m.in. za rozbój. Michał Zichlarz, Gliwice