Przed rozpoczęciem spotkania narracje płynące z obu obozów były łudząco do siebie podobne. I jedni, i drudzy mówili bowiem o złym rozpoczęciu wiosny przed tygodniem i konieczności rewanżu właśnie teraz. Przypomnijmy - Śląsk przegrał aż 0:3 z Zagłębiem Lubin i zebrał gromy od swoich kibiców. Pogoń także straciła trzy bramki, ale jednocześnie sama zdobyła tyle samo. W Łodzi "Portowcy" zremisowali 3:3, a komplet punktów wypuścili z rąk w doliczonym czasie gry. Frustracja w ekipie ze Szczecina była ogromna, a rozczarowany Kamil Grosicki mówił obrazowo, że choć Boże Narodzenie dawno za nami, jego drużyna wciąż rozdaje prezenty. Teraz miało być inaczej. Pierwsze minuty zdawały się potwierdzać bojowe zapowiedzi obu stron. Śląsk odważnie ruszył na gospodarzy i szybko zdołał stworzyć sobie kilka groźnych okazji. Tę najlepszą zmarnował Caye Quintana, który został znakomicie obsłużony przez Johna Yeboaha. Hiszpan spróbował strzału wolejem, ale minimalnie się pomylił. WKS dał gospodarzom parę sygnałów ostrzegawczych, a ci w końcu wzięli je do siebie. Zyskało na tym przede wszystkim widowisko, bo "Portowcy" zaczęli konstruować ciekawe akcje ofensywne. Aktywni byli Grosicki i Almqvist, ale show mógł skraść Wahan Biczachczjan. Ormianin huknął w swoim stylu z dystansu, a Rafał Leszczyński musiał się porządnie nagimnastykować, aby odbić piłkę poza linię końcową. Wraz z upływem kolejnych minut Pogoń uzyskiwała coraz większą przewagę. Obiecujący początek w wykonaniu gości stał się już tylko wspomnieniem, a rzeczywistość była zgoła odmienna. Podopieczni Ivana Djurdjevicia musieli raz po raz rozbijać ataki miejscowych i starać się doczekać do przerwy z neutralnym wynikiem. Pogoń Szczecin - Śląsk Wrocław: Szkoleniowiec Śląska schodził do szatni z dość kwaśną miną. Nie podobało mu się to, co zobaczył w pierwszych 45 minutach. Najważniejsze pytanie brzmiało jednak: czy miał pomysł na to, co należy zmienić? Jak się okazało - miał. W 48. minucie wrocławianie niespodziewanie wyszli bowiem na prowadzenie. Dyskretny w pierwszej połowie Erik Exposito dobrze odnalazł się w polu karnym i głową wykończył centrę Victora Garcii Marina. Z punktu widzenia neutralnego widza - to najlepsze, co mogło się wydarzyć. Jens Gustafsson wprowadzał kolejnych ofensywnych piłkarzy, którzy zdynamizowali grę. Warto podkreślić, że także Śląsk starał się od czasu do czasu podejść pod pole karne gospodarzy i powalczyć o kolejne trafienie. Bardzo bliski szczęścia był - już po raz drugi - Quintana, który znów jednak przestrzelił. "Portowcy" nie mieli czego bronić i rzucili się do ataku. Dużo zagrożenia powodował Kamil Grosicki, pomagał mu także Pontus Almqvist. Do ofensywy podłączali się również pomocnicy i obrońcy, ale wszystko to na próżno. Czas uciekał, a Śląsk wciąż prowadził. Ostateczny cios nadszedł w 86. minucie. Sebastian Kowalczyk odepchnął w polu karnym Johna Yeboaha, a sędzia podyktował jedenastkę. Do jej wykonania podszedł sam poszkodowany i pewnie pokonał Dante Stipicę. To druga z rzędu porażka Pogoni na własnym stadionie. W listopadzie, przed mundialem, "Portowcy" ulegli 1:4 Górnikowi Zabrze. Jakub Żelepień, Interia