Walka o utrzymanie w PKO Ekstraklasie najwyraźniej paraliżuje piłkarzy zagrożonych zespołów. Po fatalnym meczu Bruk-Betu Termaliki Nieciecza z Wartą Poznań (1:0), kibice polskich rozgrywek musieli się wynudzić na kolejnym spotkaniu. Zagłębie Lubin, które zajmuje miejsce tuż nad strefą spadkową, gościł u siebie Piasta Gliwice. Niestety, patrząc na gospodarzy, ciężko było uwierzyć, że walczą o cokolwiek. Przez pierwsze 45. min nie potrafili stworzyć ani jednej groźnej sytuacji pod bramką gości. Słabo grał nawet najlepszy piłkarza Zagłębia, Patryk Szysz, który w tegorocznych spotkaniach raczej nie zawodził. Piast był niewiele lepszy. Ale udało mu się wypracować dobrą sytuację do zdobycia bramki. W 18. min meczu po zagraniu Damiana Kądziora, Michał Chrapek uderzał z bliska na bramkę Kacpra Bieszczada, ale bramkarz Zagłębia świetnie obronił. - To nie była przypadkowa interwencja, ale efekt moich umiejętności. Patrzyłem, jak rozwija się akcja i po prostu dobrze się ustawiłem - tłumaczył Bieszczad. Po przerwie na boisku było ciekawej, ale tylko trochę. Znowu gola mógł strzelić Chrapek, ale w 64. min jego niezbyt mocny strzał, wybił z bramki jeden z obrońców gospodarzy. Niezłe drużyny straciły jakość Zagłębie starało się cały czas atakować, ale im bliżej było bramki Frantiska Placha, tym gorzej te akcje wyglądały. Trener Piotr Stokowiec musi popracować ze swoimi piłkarzami nad wykończeniem akcji, bo jego zespół w ogóle nie kończy ataków strzałami. Jedyne sytuacje, które miało Zagłębie, to dwa celne uderzenia Łukasza Łakomego. Oba z ok. 25 metrów. Smutny to był mecz, bo przecież jeszcze nie tak dawno Zagłębie i Piast to były drużyny, które prezentowały niezłą jakość i miały coś do zaproponowania kibicom. Teraz 90. min spędzone nad obserwacji poczynań graczy drużyn Stokowca i Waldemara Fornalika, to była strata czasu. Trudno się dziwić, że stadion w Lubinie świecił pustkami.