Maciej Słomiński, INTERIA: Skąd się pan wziął w Gdańsku i w Lechii? Transfery z Bundesligi do Ekstraklasy to wciąż rzadkość. Sławomir Czarniecki, członek rady nadzorczej Lechii Gdańsk: - Właścicieli znam od wielu lat - zarówno rodzinę Wernze, jak i Adama Mandziarę. Mam kontakty i znajomości w wielu polskich klubach, mam jednak wrażenie, że w Polsce jest dużo rozmów, a mało konkretów. Właśnie w Gdańsku ten kontakt był najbardziej intensywny, obie strony postanowiły współpracę sformalizować. Zależy nam wspólnie zwłaszcza na strukturalnym rozwoju pionu sportowego i oczywiście na rozwoju akademii na wielu płaszczyznach, na tym znam się najlepiej. Jaka będzie pana rola w Lechii Gdańsk? W polskiej piłce jest trochę tak, że opisy stanowisk nie pokrywają się z faktycznymi obowiązkami. Wiele osób podejrzewało, że rada nadzorcza de facto będzie oznaczać dyrektora sportowego w Gdańsku. A taki zabieg został zastosowany, żeby mógł pan to pogodzić z pracą w Leverkusen. - Nikt z Leverkusen mnie nie ma zamiaru wyrzucać, spokojnie. Zamierzam być faktycznie członkiem rady nadzorczej Lechii i jak powiedziałem - wspierać rozwój pionu sportowego i akademii. Klub chce wykorzystać moją wiedzę, sieć kontaktów, to ma być nadzorowanie transferów i weryfikacja zawodników, tak by akademia za kilka lat była ważną częścią tego klubu. Mam wielki szacunek dla ludzi, którzy pracują w Gdańsku, ale wedle mojej oceny do tej pory projekt akademii Lechii był prowadzony "suboptymalnie" - tak bym to nazwał. To chyba sir Alex Ferguson powiedział, że "akademia powinna być sercem klubu". - W pełni się podpisuję pod tymi słowami i nie chodzi tylko o sprawy boiskowe. W Bayerze Leverkusen, po grze przez 8-10 lat w akademii, zawodnicy, którzy kończyli wiek juniora i nie łapali się do seniorskiego grania, często zostawali w klubie. Czy w roli trenerów, czy nawet częściej pracowników administracyjnych. Ich wiedza dotycząca funkcjonowania klubu jest bezcenna, nie trzeba tracić czasu na tłumaczenie, kto jest kim, oni to wiedzieli. Ich identyfikacja z tym, co robią, ich motywacja, jest na innym poziomie niż osoby, która miałaby przyjść z zewnątrz. To jest oczywiście kwestia, która w Gdańsku musi parę lat potrwać, ale kiedyś trzeba zrobić pierwszy krok - i zrobimy go właśnie teraz. Mam wrażenie, że w Lechii Gdańsk przez wiele lat akademia była dlatego, że takie są wymogi licencyjne w Ekstraklasie. - Nie chcę tego oceniać, natomiast zgodzę się, że do tej pory akademia była postrzegana przede wszystkim w kontekście kosztów: szkolenie dzieci, płacenie ekwiwalentów, potencjalny przychód jest gdzieś, kiedyś, nie wiadomo czy w ogóle i kiedy. Chcę zmienić to spojrzenie - akademia to nie koszty, a inwestycja. Z racji swojego doświadczenia, stoję na stanowisku, że akademia może przynieść pewniejszy, stabilniejszy przychód niż pierwsza drużyna, której wynik zawsze jest pewną niewiadomą. Gdy przyszły w Polsce cięższe czasy, nakłady na szkolenie są obcinane, w myśl zasady, że bez nogi możesz żyć. W Leverkusen przez ostatnie lata pozyskaliśmy środki ze sprzedaży zawodników na poziomie 150 milionów euro. Znalazłem informację, że roczny budżet akademii Bayeru Leverkusen to około 5 milionów euro. - Załóżmy, że ma pan rację. Ze sprzedaży piłkarzy zapewniliśmy sobie funkcjonowanie akademii na kolejnych 30 lat. Od seniorskich tematów nie uciekniemy - jak pan ocenia aktualną sytuację Lechii Gdańsk w tabeli Ekstraklasy? - Spójrzmy na fakty - drużyna zajęła w poprzednim sezonie czwarte miejsce, a te rozgrywki zaczęła katastrofalnie. Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo nie wiem wszystkiego, powiedzmy, że nie była idealnie przygotowana do rozgrywek. Nastąpiła zmiana trenera - Marcin Kaczmarek przejął drużynę, która zrobiła krok do przodu, wydostała się ze strefy spadkowej. Teraz jesteśmy w trakcie analizy, żeby zrobić wszystko, aby ta fatalna runda się nie powtórzyła. Co trzeba zrobić, aby było lepiej? Nie jest tajemnicą, że latem wielu zawodnikom kończą się kontrakty i pierwszą drużynę czeka przebudowa? - Trudno diametralnie zmienić kadrę zespołu zimą. Poza tym to nie jest tak, że ja przyjadę z Niemiec i będę zaraz rozdawał karty. Jestem na etapie słuchania i komunikacji z osobami, które są w sztabie trenera Marcina Kaczmarka i szerzej w klubie. Trener przekazał swoje wnioski, dział skautingu działa. Wspomniany trener Kaczmarek mówił nam w wywiadzie o 3-4 ruchach transferowych w przerwie zimowej. - To nie jest stricte moja odpowiedzialność, ale oczywiście w tych rozmowach też uczestniczę. Wszystko należy dokładnie rozważyć, kto może odejść, piłkarze mają kontrakty ważne przeważnie do 30 czerwca, to nie są proste tematy. Osobiście wolę zrobić jeden czy dwa topowe transfery niż kilka średnich. Poza tym należy pamiętać, że zimą jest trudniej o ruchy kadrowe, niż latem. Potwierdzam słowa trenera Kaczmarka, że do kilku ruchów powinno w Lechii Gdańsk dojść. Przechodząc od spraw krajowych do bardziej globalnych - jak się panu podobał dopiero co zakończony mundial? - Mistrzostwa na pewno nietypowe, rozgrywane w niestandardowym klimacie i terminie, przecież jeszcze tydzień przed ich rozpoczęciem, trwały rozgrywki ligowe. Stąd wziął się brak przygotowań. Dlatego w pierwszej rundzie spotkań była ogromna przepaść - od meczów bardzo dobrych do bardzo przeciętnych. Potem, mam wrażenie, drużyny docierały się i było coraz lepiej. Pierwsze dwie rundy meczów stały się jakby okresem przygotowawczym, którego wcześniej nie było. Ćwierćfinały i półfinały to już zupełnie inna, wyższa intensywność i najwyższa piłkarska jakość, a finał przejdzie do historii. Czy dostrzegł pan jakieś nowe piłkarskie trendy? - Coraz ważniejsza jest rola bramkarza, coraz ważniejsza jest jego gra z piłką. W tym zakresie podobali mi się golkiperzy Chorwacji czy Maroko. To nic nowego, ale zwracam uwagę na rolę indywidualności - Leo Messi z nową motywacją, Kylian Mbappe - oni przesądzali o wyniku przy wyrównanym poziomie. Od kiedy wprowadzono możliwość przeprowadzenia pięciu zmian, rośnie i tak wielka wcześniej rola trenerów, którzy dobrze przeprowadzonymi roszadami mogą zmienić obraz meczu - było to jak na dłoni widać w finale. Ważna jest też rola skrzydłowych, zawodników na pozycjach 7 i 11. Nie sposób jednak ukryć, że nowe trendy są teraz nadawane w piłce klubowej, nie reprezentacyjnej. Jak zostało odebrane odpadnięcie Niemiec z mundialu na tak wczesnym etapie? Podobne zdarzenie na początku XXI wieku spowodowało rewolucję w niemieckim szkoleniu. - Oczywiście to nie jest przyjemne, gdy odpadasz, ale tak naprawdę Niemcy odpadły przez słabszą grę w defensywie przez kwadrans w meczu z Japonią. Już w 2018 i 2021 roku na imprezach mistrzowskich nie było kolorowo, a teraz naród chce, żeby zostały wyciągnięte konsekwencje. Hansi Flick zostanie na stanowisku, bo to bardzo dobry trener, poza tym ma wysokie zaufanie w związku DFB i opinii publicznej. Z przyczyn osobistych, po 18 latach pracy odszedł ze stanowiska dyrektor sportowy, Olivier Bierhoff. Dosłownie kilka dni temu została powołana grupa robocza, w której skład wchodzą duże nazwiska: Uli Hoennes, Rudi Voeller, Olivier Hahn, Matthias Sammer - ta grupa osób ma zmienić otoczenie medialno-marketingowe wokół reprezentacji, absolutnie nie będą się wtrącać w sprawy szkoleniowe. Czyli tym razem zmian w systemie szkolenia nie będzie? - Zawsze można szkolenie krytykować, to temat-rzeka, tyle że jeśli dziś coś zmienimy w pracy z młodzieżą, przyniesie to efekt za 6 czy 8 lat. Jeśli w reprezentacji Niemiec na ławce w meczu z Kostaryką są piłkarze o takiej jakości, jak Julian Brandt, Mario Goetze, Niclas Fullkrug, Kai Havertz, Youssufa Moukoko, Ilkay Gundogan - to chyba nie chodzi o szkolenie, w wielu innych krajach ci piłkarze mieliby miejsce w podstawowym składzie. To wciąż młody skład, większość z nich będzie grało za półtora roku w mistrzostwach Europy. Nie uważam, żeby niemiecka piłka miała z tym problem. Pochodzi pan z Elbląga, dlatego zapewne oglądał pan mecze reprezentacji Polski. - Polska wyszła z grupy na mundialu po 36 latach przerwy i przegrała z bardzo mocną Francją 1-3 - z tym można się pogodzić, nie ma tragedii. Ale jeśli przypomnijmy sobie sposób gry z Argentyną - w tym meczu Polska miała dwa atuty: Szczęsnego i szczęście. Mając taką jakość zawodników jak Lewandowski, Szymański, Zieliński, jest ogromnie dużo do poprawy. Nie jestem w sztabie, ciężko ocenić, co nie funkcjonowało. Jakie jest w ogóle piłkarskie DNA Polski? Nie wiem? Może laga na Robercika? - Francja, Anglia, Niemcy, Holandia, Dania, Belgia - wiadomo, jaki mają pomysł te drużyny. A Polska? Nie wiadomo. Sposób gry z Francją był do przyjęcia, ale z Argentyną Polacy poddali się przed meczem. Jeśli nie masz piłki, nie chcesz jej, gdy ją jakimś cudem odzyskujesz, jesteś zazwyczaj tak zmęczony, że nie masz siły, nie wiesz, co masz z nią zrobić. A może polska piłka nie powinna się pozycjonować względem Anglii, Niemiec i Francji, a bardziej Czech i Węgier? - Absolutnie tak nie uważam. Jest Lewandowski, jest wielu świetnych zawodników. Trzeba ich połączyć w drużynę i będzie dobrze. Potrzebny jest pomysł. Jak już go znajdziemy, trzeba się go trzymać, a nie iść od ściany do ściany i po pierwszym niepowodzeniu wszystko rozwalać. Jakie są największe różnice w szkoleniu młodych piłkarzy w Niemczech i w Polsce? - Nie widzę wielkiej różnicy w kategorii U-14 i niższych. Niestety, potem polska młodzież się gubi, pojawia się możliwość zarobienia szybkiej kasy, wyjazdu. Pojawia się presja gry na wynik, prezesi żądają utrzymania w CLJ. To nie sprzyja rozwojowi zawodników, wystawiani są najsilniejsi, szybko dojrzewający. Jaki plan może mieć trener, który jest zatrudniony na mocy rocznej umowy, z miesięcznym wypowiedzeniem? Będąc w takiej sytuacji, wiadomo, że stawia się na wynik, na fizykę, nie na rozwój. To ciekawe, co pan mówi, w kontekście zagranicznych wyjazdów młodych piłkarzy. - Nie jestem zwolennikiem szybkich wyjazdów, niech jak najdłużej zostają w swoim otoczeniu. Taki Karol Borys ze Śląska Wrocław pokazuje, jaka jest droga. Proszę zobaczyć, że tacy zawodnicy jak Arkadiusz Milik czy Krzysztof Piątek grali trochę w Ekstraklasie przed wyjazdem. Nie ma się co spieszyć z wyjazdem, kolejne szczeble kariery należy pokonywać cierpliwie. Ostatnio uczestniczył pan w konferencji w AWFiS w Gdańsku. Jak pan ocenia to wydarzenie? - Mówiłem o metodologii szkolenia w Leverkusen, odbiór oceniam jako bardzo pozytywny. Na pewno nie można powiedzieć, że polscy trenerzy nie chcą się uczyć. W Gdańsku było około 500 uczestników, wcześniej w Warszawie ponad 1100. Ważne, żeby trener z każdej takiej konferencji wziął coś dla siebie, to inwestycja w siebie. Jeśli chodzi o jakość trenerów, Polska nie ma się czego wstydzić, choć odnoszę wrażenie, że szklanka często jest do połowy pusta - w modzie jest narzekanie. Największe pole do poprawy widzę na poziomie właścicieli, zarządów i dyrektorów klubów. Jeśli chcą podnieść poziom szkolenia, muszą podnieść poziom wynagrodzeń, tak, żeby trener nie musiał łapać 2-3 fuch, aby przeżyć. Tak, żeby nie miał presji wyniku i był zatrudniony na dłuższą umowę niż rok. Kiedy zatem Lechia Gdańsk wychowa następnego Kaia Havertza albo chociaż Kacpra Urbańskiego? - Jak mówiłem: potrzeba 6-8 lat, żeby coś zmienić. W 2008 roku jako pierwsi z Polski, na stażu w Leverkusen u mnie byli trenerzy z Lecha Poznań. Mierzy się na pewno z wieloma wyzwaniami, ale dla mnie akademia Lecha jest jedną z topowych w Polsce. Wystarczy prześledzić, za ile sprzedawali zawodników do zachodnich lig - to najlepszy wykładnik. Lechia Gdańsk powinna dążyć do tego samego poziomu. Na razie trwają prace nad utworzeniem bazy klubowej z prawdziwego zdarzenia. To bardzo dobry ruch, bez tego nie będzie rozwoju. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA