Jeszcze niedawno bełchatowianie byli uznawani za największą - obok Korony Kielce - rewelację obecnych rozgrywek. Osłabieni brakiem kilku piłkarzy, z żółtodziobem na ławce trenerskiej byli skazywani na spadek z Ekstraklasy. Sezon zaczęli jednak wybornie, a po ośmiu kolejkach zajmowali trzecie miejsce ze stratą trzech "oczek" do lidera. Zawodnicy już deklarowali chęć awansu do europejskich pucharów, aż dosięgła ich znaczna obniżka formy. Najpierw PGE GKS przegrał w Kielcach 1-3 z Koroną, później w Gdyni z Arką 0-1 i we wtorek odpadł z rozgrywek Pucharu Polski. Gra, którą zaprezentowali w spotkaniu z Podbeskidziem Bielsko-biała, była - mówiąc wprost - beznadziejna. - O naszej dyspozycji lepiej za wiele nie mówić, bo to z pewnością nie była gra godna Ekstraklasy. Chcę wierzyć, że moi podopieczni podeszli do tego spotkania w pełni skoncentrowani i nie zlekceważyli przeciwnika. W przeciwnym wypadku, czekają nas poważne rozmowy - nie ukrywał po porażce z pierwszoligowcem trener Maciej Bartoszek. W środę w Bełchatowie rzeczywiście zawrzało. Niektórzy zawodnicy indywidualnie zjawili się w gabinecie szkoleniowca, a potem wspólnie wszyscy dyskutowali na temat ostatnich niepowodzeń. W związku z burzliwymi rozmowami, drużyna wyszła na trening ze sporym opóźnieniem. Dla 33-letniego Bartoszka to zupełnie nowa sytuacja, bo musi wyciągnąć zespół z dołka. Jego podopiecznym dotychczas szło naprawdę dobrze i byli przez wszystkich chwaleni. Prawdziwy charakter drużyny poznaje się jednak właśnie w takich momentach, gdy zupełnie nie idzie. A że biednemu wiatr w oczy pokazuje też obecna sytuacja kadrowa bełchatowian. Problemy zdrowotne mają bowiem nie tylko Tomasz Wróbel i Janusz Gol, ale również Marcin Żewłakow oraz Zlatko Tanevski. Wciąż niezdolny do gry jest jeszcze Mateusz Cetnarski.