Końcówka lat 90. XX wieku to już nie był dziki czas jak na początku dekady, gdy można było przed meczem reprezentacji dostać nóż w serce albo zabrać mistrzostwo Polski z powodów nieudowodnionej korupcji. Wciąż jednak stan polskiego futbolu był fatalny. Mundial we Francji 1998 reprezentacja Polski oglądała w tv, jak zwykle w latach 90. W uwerturze sezonu 1998/1999 zmierzył się mistrz Polski ŁKS z Amicą Wronki, która wywalczyła Puchar Polski po skandalicznym finale z Aluminium Konin. ŁKS był wówczas własnością Antoniego Ptaka, który będzie jednym z głównych bohaterów tej opowieści. Na początku XXI stulecia łódzki przedsiębiorca po wybuchu afery korupcyjnej w polskiej piłce uznał, że należy zaczerpnąć świeżego powietrza i udał się na długie wakacje za ocean. Ptak był zawsze bardzo emocjonalną osobą, w lipcu 1998 r. po meczu kwalifikacji Ligi Mistrzów z azerskim Kapazem Gandża obrażany przez kibiców z powodu cen biletów, chciał wycofać z rozgrywek ekstraklasy świeżo upieczonego mistrza Polski. Po tym meczu łódzki biznesmen długo debatował z Jackiem Dębskim szefem UKFiT (Urząd Kultury Fizycznej i Sportu poprzednik ministerstwa sportu), ponoć o rozbudowie stadionu przy Alei Unii w wielkie centrum sportowe. Nóż pod serce przed meczem. Trup w tramwaju Kto umiał prosto kopnąć piłkę wyjeżdżał do zachodniej ligi - tylko w przerwie letniej przed sezonem 1997/98 najwyższą klasę rozgrywek opuścili: Kenneth Zeigbo (za 7,1 mln zł z Legii Warszawa do Venezii), Adam Ledwoń (za 4,6 mln zł z GKS Katowice do Bayeru Leverkusen), Marcin Kuźba (za 4 mln zł z Górnika Zabrze do Auxerre), Tomasz Kłos (za 3 mln zł z ŁKS do Auxerre), Sławomir Wojciechowski (za 2 mln z GKS Katowice do FC Aarau), Rafał Kaczmarczyk (za 1,4 mln miał przejść ze Stomilu Olsztyn do Maccabi Hajfa, ostatecznie wylądował w Widzewie Łódź). Wojna PZPN z rządem. Strajk klubów Kto był winien zapaści polskiej piłki, która ledwie 15 lat wcześniej była trzecia na świecie? Dziś widać, że sprawa była złożona, ale kibice lubią proste rozwiązania. Tak jak teraz, tak wtedy opinia publiczna wiedziała swoje, dlatego gromkie obrażające PZPN i prezesa Mariana Dziurowicza niosły się po stadionach jak Polska długa i szeroka. Obrażany prezes PZPN, "Magnat" z GKS Katowice, wzruszał tylko ramionami: "Przecież ja jestem z Sosnowca". Na tak podatny dla swoich działań grunt wkroczył wspomniany Jacek Dębski. Było wielkie ciśnienie, aby rozwalić znienawidzony PZPN. Mało kto więc płakał, gdy 21 kwietnia 1998 r. Dębski zawiesił ponad trzydziestu działaczy centrali - na czele z Dziurowiczem, prezesem PZPN, jego zastępcą Jerzym Kozińskim oraz sekretarzem generalnym związku, Michałem Listkiewiczem. Decyzję o zawieszeniu działaczy motywowano niezgodną z prawem działalnością związku. Chodziło o niedopuszczenie do kontroli działalności PZPN w latach 1997-1998. UKFiT chciał PZPN skontrolować, ten nie wyrażał zgody. Niedziela cudów. Wszystkie gole były kupione Media wyraźnie sprzyjały ministrowi Dębskiemu, mając już dość rządów PZPN, poniekąd nawet i słusznie, ale dziś po czasie widać, że było to starcie dżumy z cholerą. Do gazet, stacji radiowych i telewizyjnych (Internet dopiero raczkował) wciąż wypływały nowe PZPN-owskie afery. Najpoważniejsze oskarżenia były dwa: 1. Zerwanie kontraktu z roku 1996 z firmą Puma na rzecz Nike. Niemcy na mocy wyroku sądu w Norymberdze żądali miliona marek odszkodowania i 10 tysięcy DM za każdy mecz rozegrany w innych strojach - razem mogło to być nawet 3 miliony marek. Na marginesie warta 3 mln USD umowa z Nike też została zerwana w 1998 r. 2. Dziurowicz sprzedał firmie Wolfganga Voege prawa telewizyjne, tego samego dnia firma powiązana z Niemcem (dziś managerem m.in.... Macieja Gajosa) weszła w posiadanie pakietu akcji GKS Katowice. Przypadek? "Kup pan akcje, dam reprezentacje" - to z okładki "Przeglądu Sportowego". Dębski czuł się mocny, bo nawet prezydent Aleksander Kwaśniewski, wierny kibic, któremu politycznie daleko było do ministra rządzącej AWS (Akcja Wyborcza Solidarność) dawał mu wsparcie: W takich przypadkach głos zabierają władze światowego i europejskiego futbolu, które z zasady nie pozwalają na ingerencję w działalność krajowych związków. Pod koniec lipca przybyli do Warszawy wysłannicy UEFA, którzy dali Polakom czas do 7 sierpnia, aby zakończyć spór - w praktyce miało to oznaczać przywrócenie zawieszonych działaczy do pracy w zarządzie. Jeśli tak się nie stanie, nasz związek miało czekać to samo co niedawno Albanię, a jeszcze wcześniej z przyczyn politycznych, Jugosławię - zawieszenie w rozgrywkach. W międzyczasie strony nie czekały na rozwój wypadków z założonymi rękami - w czasie mundialu Dziurowicz pojechał do Francji (czy legalnie, skoro był zawieszony?), a wrócił z glejtem, który zawierał nominację na działacza europejskiej federacji. Czytając ówczesne gazety można mieć wrażenie, że Jacek Dębski strzelał mocniej z medialnych armat: w radiowej "Trójce" minister powiedział, że Dziurowicz został wybrany na stołek prezesa niezgodnie z prawem, innym razem mówił o prezesie PZPN, że "jest chorym człowiekiem". Polski piłkarz w Indonezji. Zarobi krocie Dziurowicz nie miał wielu stronników, najgłośniejszym z nich był prezes Górnika Zabrze, Stanisław Płoskoń, który nazwał selekcjonera Janusza Wójcika "pijakiem" (przy okazji ujawniając jego wysokość zarobków - 16 tysięcy), a Dębskiego "trzeciorzędnym garniturem wyciągniętym z kapelusza". Innym razem Płoskoń dodawał, że: "Dębski najchętniej wynająłby trzech Czeczeńców i zastrzelił Dziurowicza. Tak się nie robi w cywilizowanym świecie". Antoni Ptak miał knuć z łódzkim krajanem Dębskim i obmyślać powołanie superligi składającej się z 12 zespołów. Kim był Marian Dziurowicz? Niezwykle trafnie Mariana Dziurowicza scharakteryzowała potężna wtedy "Gazeta Wyborcza". Prezes "Dziurolandu" (jak nazywano wtedy PZPN) wciąż brał aktywny udział w życiu macierzystej "Gieksy". Tak opisywał negocjacje z piłkarzem tego klubu z Adamem Kuczem: "Pytam go: ile się będziesz zastanawiał? On na to: dwa, może trzy dni. Więc ja pytam znowu: czy tam gdzie mieszkasz jest boisko? Jest, a dlaczego pan pyta? Dlatego, że będziesz tam grał i kopał szmaciankę, jeśli ci się w głowie przewraca. Mocnymi słowami przywróciłem go do rzeczywistości". Przy okazji konfliktu z Jackiem Dębskim, Dziurowicz walił nieco na oślep, zawodziły go nerwy - m.in. określił Krzysztofa Dmoszyńskiego mianem "pierwszego machlanta", choć przecież ten był znany pod pseudonimem "biała mewa". Vox populi był zdecydowanie po stronie UKFiT - można było wypowiedzieć się w sondzie "Przeglądu" - 60 osób opowiedziało się za Dębskim, jedna za PZPN, dwie twierdziły, że nikt nie ma racji. Mikroskopijna grupa badania, ale dobrze oddająca nastroje społeczne. W medialnej ankiecie Jerzy Dudek otwarcie trzymał stronę ministra. Bramkarz Feyenoordu mówił, że podoba mu się, że Dębski gra w otwarte karty. Inaczej sądził Grzegorz Wędzyński z Polonii Warszawa. Rozbieżne zdania mieli Tadeusz Drozda i Marcin Daniec, jak na satyryków przystało. Piłkarski sąd ostateczny 7 sierpnia wyrastał na dzień piłkarskiego sądu ostatecznego. Ekstraklasa zaczęła rozgrywki dwa tygodnie wcześniej z pistoletem przy skroni jak krzyczał "Przegląd Sportowy" z okładki. Czas mijał nieubłaganie. Trzy dni przed godziną "W", Jacek Dębski chciał się spotkać z zawieszonymi działaczami PZPN, ale Dziurowicza na spotkanie nie zaprosił, ponieważ "on nie jest rzecznikiem linii porozumienia". "Chcą między nas wbić klin" - odparł "Magnat". O porozumienie apelowali polscy pucharowicze, którzy bali się wykluczenia z rozgrywek, a zwłaszcza ŁKS (prywatnie kibicował mu Dębski), którego czekał intratny dwumecz z Manchesterem United w eliminacjach Ligi Mistrzów. Strony wyraźnie szły na zwarcie, coraz bardziej przypominało to partię pokera, według zasady "kto pierwszy mrugnie - ten przegra". Strona ministerialno-rządowa podparła się ekspertyzą prawną, zleconą przez Senat RP autorstwa...Krystyny Pawłowicz, wówczas pracującej w Instytucie Nauk Administracyjno-Prawnych Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Najbardziej kuriozalny "swojak" w historii Ekstraklasy 7 sierpnia przypadał w piątek. Sekretarz generalny PZPN, zastępujący zawieszonego Michała Listkiewicza, Zdzisław Kręcina zapewnił, że związek poinformował FIFA o nowej sytuacji trzy minuty po północy. Keith Cooper rzecznik FIFA powiedział, że po decyzji polskiego rządu: "sprawy nie ma". Podobno to Antoniemu Ptakowi udało się przekonać polski rząd by odwiesił działaczy z zarządu PZPN. W zamian za to Dziurowicz miał się podać do dymisji. Tak się nie stało, więc kluby i ich piłkarze zastrajkowali. Swoje trzy grosze miał dorzucić inny łodzianin, wicepremier Janusz Tomaszewski, na którego ręce 12 klubów I ligi (ówczesnej ekstraklasy) złożyło pismo o nieprzystąpieniu do weekendowych meczów. Tomasz Jagodziński ówczesny rzecznik PZPN (ksywa "Imadło" z racji żelaznego uścisku dłoni) i twarz związku oskarżył Dębskiego o kierowanie akcją strajkową, gdy przebywając w Rzgowie wydzwaniał po kolei do klubów ligowych. Strajk klubów Ekstraklasy! Dwanaście klubów I ligi zastrajkowało 8 sierpnia - odmówiły gry! Media pisały, że Śląsk stanął murem za "Magnatem", ale tak nie było, bo pod stadionem Ruchu Chorzów (miał grać z Polonią Warszawa) skandowano obraźliwie wobec Dziurowicza hasła. Grę podjęli tylko piłkarze GKS Katowice i Ruchu Radzionków (było 1-0, a szalikowcy GKS skandowali: "Marian, Marian trzymaj się"). Po meczu piłkarze "Cidrów" narzekali na postawę arbitra i mówili, że może lepiej było zastrajkować. W Zabrzu goście z Pogoni Szczecin odmówili grania, wobec czego zespół gospodarzy podzielił się na dwie drużyny i rozegrał mecz kontrolny, w jednej z ekip z nr 15 szalał... prezes Stanisław Płoskoń. Przez wszystkie przypadki odmieniano słowo "solidarność". Śmiertelni wrogowie Legia i Lech zamiast o punkty zagrały 2 x 30 minut przy Łazienkowskiej - sędziował były piłkarz klubu ze stolicy Krzysztof Gawara, a na linii z chorągiewką sekundował mu Jacek Zieliński, ówczesny stoper warszawian. Kibice Lecha opuścili stadion, ten mecz-niemecz odbył się w obecności 6 tysięcy widzów, wśród których na trybunie honorowej byli m.in. oklaskiwani minister Jacek Dębski i selekcjoner Janusz Wójcik. Ten drugi znany z niewyparzonego języka w wywiadzie dla "Super Expressu" wyraźnie trzymał stronę ministra, a przecież to "Dziura" był jego przełożonym. Dębski triumfalnie ogłosił "koniec prezesa". PZPN zgodził się na pełną kontrolę. Minister liczył, że Dziurowicz ustąpi 12 sierpnia, gdy miał się odbyć nadzwyczajny walny zjazd PZPN. Tego dnia odbył się zjazd, ale stosunkiem głosów 22:8 "Magnat" utrzymał stanowisko - oczywiście głosowanie było jawne. Kolejny walny zjazd ogłoszono na...12 listopada. "Do tego czasu nic nam nie zrobicie, nie mamy pańskiego płaszcza i co nam zrobicie" - zdawał się mówić PZPN. To był majstersztyk Dziurowicza, który jak gdyby nigdy nic, rządził dalej. Tego samego dnia w którym odbył się zjazd PZPN, Manchester United wygrał 2-0 z ŁKS. Odwołano również w całości następną kolejkę ligową - zrobiła to świeżo utworzona Piłkarska Liga Polska (PLP). "Dziura" obiecał do 19 sierpnia podpisanie umowy z PLP, która dawałby temu ciału pełną autonomię, po czym w przeddzień tego terminu...zmienił zdanie. Słowo się dało, lecz później się zapomniało. - Pomysł stworzenia "ekstraklasy" będzie realizowany, ale w innym terminie - powiedział tymczasowy prezes PLP Ryszard Dolata, którego pierwszą decyzją było przełożenie czwartej kolejki ligowej. Piąta odbyła się normalnie, tylko mecze opóźniono o kilka minut, aby przeczytać oświadczenie. W trakcie tych wydarzeń ktoś włamał się do auta Dębskiego, skradziono odtwarzacz stereofoniczny i rękopis stanowiący projekt zakresu kontroli w siedzibie PZPN oraz propozycje zmian w statucie związku. Cóż za pech. Zbigniew Boniek już wtedy był wymieniany wśród kandydatów na stanowisko prezesa PZPN, nazwał całą sprawę "kabaretem": - Kwestia została załatwiona po polsku. Trudno prorokować, jak rozwinie się sytuacja. Moim zdaniem Dębski przegrał wojnę nerwów z Dziurowiczem. Była szansa zmiany całej generacji starych działaczy. Czy pan myśli, że teraz coś się zmieni w polskiej piłce? Dziurowicz nawet po zawieszeniu rządził zza węgła. Smutny koniec Jacka Dębskiego Dębski przegrał. Wystrzelił z Aurory, dając sygnał do futbolowej rewolucji, ale na Pałac Zimowy... nikt nie ruszył. Jego misja była z góry skazana na niepowodzenie - dla europejskiej i światowej centrali ingerencja władz w działanie związku jest niedopuszczalna. Jeśli szedłby w zaparte, polskie kluby i zostałyby zawieszone w rozgrywkach. Zawieszenie groziło również reprezentacji Polski, jednak ta na świeżości pokonała w Warnie Bułgarię aż 3-0. Ten mecz miał być kanwą scenariusza drugiej części "Piłkarskiego Pokera", ale to już temat na inne opowiadanie. W 2001 r. Marian Dziurowicz bez powodzenia kandydował do Sejmu z listy PSL. Zmarł 21 czerwca 2002 r. w katowickim szpitalu. W 2005 r. jego syn Piotr udzielił wywiadu, który rozpalił aferę korupcyjną w polskiej piłce. Nie wiadomo do dziś, kim był Jacek Dębski. W lutym 2000 r. Dębskiego odwołano ze stanowiska prezesa UKFiT (formalnie zrobił to premier Jerzy Buzek). W kwietniu 2001 r. Jacek Dębski został zastrzelony w Warszawie, jak potem ustalono - na zlecenie Jeremiasza Barańskiego ps. "Baranina", który był mu winien pieniądze. Maciej Słomiński, INTERIA