Piłkarze Pogoni Szczecin doskonali rozumieli sytuację, w jakiej przed pierwszym gwizdkiem znaleźli się ich przeciwnicy. Płocczanie zaczęli rundę wiosenną od trzech kolejnych porażek (jeden mecz został przełożony z uwagi na warunki atmosferyczne) i osunęli się o kilka pozycji w tabeli. W starciu z "Portowcami" poszukiwali przełamania, a więc tego, co udało się przed tygodniem właśnie graczom z Pomorza Zachodniego. Po dwóch przegranych i jednym remisie podopieczni Jensa Gustafssona w końcu dopisali do swojego dorobku komplet punktów, pokonując 3:1 Wartę Poznań. W klubie ze Szczecina przyjęto narrację nowego początku i odcięcia się od problemów z poprzednich tygodni. Teraz miało być już tylko lepiej. Wisła Płock - Pogoń Szczecin: Dużo okazji w pierwszej połowie A co na to płocczanie? Początek meczu wyraźnie wskazał, że nie zamierzają położyć się przed przyjezdnymi. Potrzebowali co prawda chwili, aby wejść na odpowiednie obroty, ale kiedy to się udało, Dante Stipica i spółka musieli uwijać się jak w ukropie. Najgoręcej zrobiło się po niespełna 20 minutach gry - najpierw z dystansu huknął Mateusz Szwoch, a tuż po nim szczęścia próbował Dominik Furman. W obu przypadkach górą był jednak chorwacki golkiper. Po stronie Pogoni wyróżniającą się postacią w pierwszej fazie spotkania był Marcel Wędrychowski. Młodzieżowiec w krótkim odstępie czasu oddał strzał lewą nogą po ziemi i głową w kierunku górnego narożnika. Do szczęścia odrobinę zabrakło, ale 21-latek takimi akcjami utwierdzał Jensa Gustafssona w przekonaniu, że ten podjął dobrą decyzję, umieszczając go w pierwszym składzie. Obie drużyny czuły się wyraźnie coraz pewniej, a zyskiwało na tym widowisko. I jedni, i drudzy chcieli atakować, dzięki czemu na boisku nie było nudno. W końcówce pierwszej połowy znów popisał się Szwoch, który ze skraju pola karnego trafił w poprzeczkę, a chwilę po nim doskonałą okazję po przeciwległej stronie murawy zmarnował Kamil Grosicki. Do przerwy goli nie było, ale emocji zdecydowanie nie brakowało. Ekstraklasa: Niesamowita końcówka meczu Wisły z Pogonią Po zmianie stron obraz gry pozostał podobny. Obie ekipy szukały bramek i gościły nawzajem pod swoimi polami karnymi. Po jednym z takich wypadów - w 55. minucie - w szesnastce faulowany był Luka Zahović, a sędzia wskazał na rzut karny. Stały fragment wykonał Sebastian Kowalczyk, który trafił do siatki i wraz z kolegami rozpoczął świętowanie bramki. Jak się okazało - przedwcześnie. Arbiter VAR dopatrzył się bowiem błędu podczas egzekucji rzutu karnego: piłkarz Pogoni poślizgnął się i odbił piłkę od obu nóg, co jest zabronione. Gol został więc anulowany, a Wisła wznowiła grę rzutem wolnym. Dalej było 0:0 i obie drużyny musiały szukać gola otwierającego wynik meczu. Szkoleniowiec Pogoni postanowił ściągnąć z boiska pechowca dnia - Sebastiana Kowalczyka - i posłać w jego miejsce Pontusa Almqvista. Szwed szybko zaznaczył swoją obecność, bo kilka minut po wejściu trafił w słupek. Już do samego końca spotkanie toczyło się falami - raz atakowali jedni, raz drudzy. Nie było mowy o nudzie, bo wyraźnie nikomu rezultat remisowy nie odpowiadał. Decydujący moment nastał w 94. minucie. Na strzał w swoim stylu - sprzed pola karnego - zdecydował się Wahan Biczakczjan. To była doskonała decyzja - Ormianin pokonał Krzysztofa Kamińskiego i zapewnił swojej drużynie cenne zwycięstwo. Jakub Żelepień, Interia