Starcie Korony Kielce z Wartą Poznań rozpoczęło się z 50-minutowym opóźnieniem, było to związane z awarią prądu na stadionie. Po pierwszej połowie można się zastanawiać, czy jego rozegranie aby na pewno było najlepszym rozwiązaniem. Kibice się wynudzili, nie zobaczyli żadnej składnej akcji z udanym zakończeniem celnym strzałem. Coś potwornego. Fatalna połowa Korony, fatalna połowa Warty. Cztery strzały, jeden celny - w środek Warta Poznań zaczęła to spotkanie aktywniej, wysokim pressingiem wybijała kielczan z rytmu. Niewiele z tego wynikało, ale to już przypadłość poznańskiej drużyny, która ma niewiele jakości w ataku - szczególnie po urazie Adama Zreľáka. Może nie w wyprowadzeniu piłki, ale w finalizacji sytuacji. Dziś jednak przez ponad 50 minut pierwszej połowy, bo sędzia Paweł Raczkowski za kolejną przerwę spowodowaną zadymieniem po pokazie pirotechnicznym doliczył do niej aż siedem minut, miała też problem z tworzeniem okazji. Statystycy zapisali gościom jedno uderzenie, zresztą od razu zablokowane, ale to nie powinno dziwić. Warta przegrała trzy ostatnie mecze ligowe, wszystkie do zera, znalazła się blisko strefy spadkowej. Korona jest blisko tej strefy, albo wręcz w niej, od początku sezonu, ale ostatnio w końcu zaczęła notować lepsze wyniki. Z pięciu spotkań przegrała tylko jedno, z Mielca przywiozła cenne trzy punkty, a to się ostatnio udawało niewielu. Dopiero jednak po kwadransie kielczanie zaczęli grać odważniej na połowie Warty, może też dlatego, że gości zrezygnowali z wysokiego pressingu. Efekty były jednak bardzo zbliżone do tego, co robiła Warta, może z małym plusem dla Korony. Jędrzej Grobelny zdecydował się bowiem na interwencję po niecelnym strzale Tomasza Podgórskiego, ale zdążył złapać futbolówkę przed rywalem. A później złapał już pewnie strzał z dystansu Mateusza Czyżyckiego. Tyle że takie uderzenie wyłapałby nawet gracz z pola stojący z konieczności w bramce. Można było współczuć osobie, która w telewizji transmitującej to spotkanie musiała wybrać jakieś akcje do skrótu po 45 minutach. Katastrofa pomocnika Korony. Fatalna decyzja, kapitan Warty od razu skorzystał W drugiej połowie sytuacja szybko się jednak zmieniła, po dramatycznym w skutkach błędzie pomocnika Nono. Był ostatnim obrońcą, stracił futbolówkę 30 metrów przed bramką. Zabrał mu ją Mateusz Kupczak, który za chwilę sprawił sobie prezent na dwusetny mecz w Ekstraklasie - pokonał w sytuacji sam na sam z Xavierem Dziekońskim. A gdy Warta prowadzi na wyjeździe 1:0, rzadko traci punkty. Z tego właśnie słynęła od swojego powrotu do Ekstraklasy w 2020 roku. I tak było rok temu w Kielcach. Korona była zagubiona, próbował coś zmienić Czyżycki, ale nawet on nie był w stanie sprawdzić formy Grobelnego. Warta zaś utrudniała Koronie grę jak tylko mogła, a gdzieś w okolicy pola karnego rywali szukała swoich szans w stosowaniu pressingu. W 65. minucie, po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Miguela Luisa, z bliska w słupek główkował Wiktor Pleśnierowicz. Kielczanie się pogubili, sama prokurowali sytuacje przed lub w swoim polu karnym. Uślizg Dziekońskiego niemal wykorzystał Kajetan Szmyt, za chwilę Stefan Savić źle przyjął piłkę w świetnej sytuacji. Mieli czego goście żałować. Bezradna Korona, Warta doskonale się broniła. Jej bramkarz był bezrobotny Było pewne, że Korona musi ruszyć do ataku, dla niej taki wynik w starciu z potencjalnym rywalem w walce o utrzymanie był nieakceptowalny. Szczególnie, że na swoim stadionie. Tyle że kielczanie byli bezradni wobec świetnie zorganizowanej defensywy Warty. Doszło już nawet do tego, że to obrońca Korony próbował uderzać z ponad 30 metrów, co nie spotkało się z pozytywnym przyjęciem wśród kibiców. Brakowało gospodarzom pomysłu na ataki, brakowało też jednego zawodnika, który potrafiłby stworzyć przewagę sytuacyjną. W ostatniej akcji meczu, już po upływie doliczonych pięciu minut, Korona miała jeszcze rzut wolny. Po dośrodkowaniu Dominick Zator uprzedził obrońców Warty, oddał strzał głową, który świetnie obronił Grobelny. Tyle że futbolówka trafiła w nadbiegających: Martina Remacle'a z Korony i Oskara Krzyżaka z Warty, później wpadła do bramki. Sędziowie analizowali jeszcze, czy nie odbiła się od ręki gracza Korony - uznali, że nie. I w ten sposób kielczanie rzutem na taśmę uratowali punkt.