Dawne dzieje: Oleg Salenko, Ulrich Borowka, Anatolij Demianienko Był taki czas, że po polskich boiskach biegał... król strzelców Mundialu. Co prawda ten zdecydowanie najbardziej przypadkowy, ale zanim Oleg Salenko pojawił się w naszym kraju, reprezentował przecież barwy Valencii czy Rangers. Określenie "biegał" też jest jednak trochę na wyrost, bo reprezentant Związku Radzieckiego przyjechał do Polski na sam koniec kariery i rozegrał w barwach Pogoni zaledwie 18 minut. Co jednak interesujące, jeszcze przed Salenką pojawiali się w naszej lidze piłkarze z ciekawym CV. Mowa tu o dwóch triumfatorach prestiżowego wtedy Pucharu Zdobywców Pucharów: Ulrichu Borowce i Anatolim Demianience. Zarówno jeden, jak i drugi dołączał jednak do Widzewa już u schyłku poważnego grania. Niemiec rozegrał w barwach łódzkiego klubu osiem spotkań, a reprezentant Związku Radzieckiego niewiele więcej, bo 13. Żaden nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Wielkie powroty do kraju: Artur Boruc, Artur Jędrzejczyk, Maciej Żurawski Rok temu doświadczyliśmy prawdopodobnie najbardziej spektakularnego powrotu w historii Ekstraklasy, kiedy koszulkę Legii Warszawa znów przywdział Artur Boruc. Legenda Celticu i 65-krotny reprezentant Polski wrócił do kraju, mając na karku 40 wiosen, ale sportowo na pewno nie odstawał. To jednak nie jest regułą, bo choć Wojskowi od dłuższego czasu przodują w odświeżaniu klubowych pomników (Marcin Mięciel, Marek Saganowski, Artur Jędrzejczyk), to nie wszystkie dotychczasowe próby były tak udane. Skoro mowa o Borucu, to nie można tu zapominać też o innym zawodniku, który przez kilka dobrych sezonów bronił barw The Boys. Na koniec profesjonalnej kariery znów oglądaliśmy Macieja Żurawskiego w barwach Wisły Kraków, ale legendarny dla Białej Gwiazdy napastnik sportowo raczej szału nie zrobił, strzelając tylko jedną bramkę w 21 występach. Wielkie nazwiska i (zbyt) wielkie oczekiwania Gdyby je wszystkie policzyć, to szumnych transferów na polskie boiska było w ostatnim czasie całkiem sporo. Najnowszy przykład? Jon Aurtenexte. To tym ciekawszy ruch, że zwycięzca Ligi Europy z Athleticiem Bilbao zdecydował się dołączyć do... pierwszoligowej Miedzi Legnica. Rok temu z kolei głośno było o Rivaldinho Jr., który zasilił szeregi Cracovii. A wszystko dlatego, że mowa tu o... synu wielkiego Rivaldo. Co prawda wydawało się wtedy, że Brazylijczyk jest sam w sobie naprawdę niezłym piłkarzem. Mija jednak rok i do tej pory ani razu tej tezy nie potwierdził.Do dziś tym najbardziej udanym transferem uznanego na świecie zawodnika pozostaje chyba sprowadzenie Danijela Ljuboji do Legii. Wydawało się, że krnąbrny Serb przyjeżdża do Polski odcinać kupony i że to nie ma prawa się udać. Jednak pomimo bardzo pobieżnego przykładania się do treningów, były zawodnik PSG i Stuttgartu na boisku potrafił dać drużynie naprawdę dużo jakości. Świetnie rozumiał się też z Miroslavem Radoviciem i w dużej mierze właśnie z tym duetem kojarzą się występy Legii w fazie grupowej Ligi Europy. Legia próbowała "odświeżać" wyblakłe gwiazdy jeszcze kilka razy, ale ani transfer Orlando Sa (z Porto i Fulham w CV), ani Nacho Novo (legenda Rangersów) tak trafione nie były. Zupełną "wtopą" okazało się też sprowadzenie Eduardo Silvy. Etatowy reprezentant Chorwacji i były zawodnik Szachtara oraz Arsenalu swego czasu był fantastycznym napastnikiem. Po koszmarnej kontuzji nigdy jednak nie wrócił do gry na dawnym poziomie i również podczas pobytu w Legii przebywał głównie w gabinetach lekarskich. Inaczej było natomiast z Vadisem Odiją-Ofoe. Pomocnik mający na koncie 10 meczów w Premier League miał początkowo problemy z adaptacją i sportowym prowadzeniem, ale ostatecznie okazał się dyrygentem środka pola, za jakim na Łazienkowskiej tęsknią do dziś. Również dlatego, że to właśnie Legia z nim w składzie dała kibicom tyle radości, awansując do Ligi Mistrzów po raz pierwszy od 20 lat.Był w Polsce też taki zawodnik, któremu na imię Kew Jaliens, na papierze najbardziej renomowany reprezentant holenderskiego zaciągu w Wiśle Kraków. Patrząc na jego występy w Białej Gwieździe, ciężko było jednak uwierzyć, że naprawdę miał na swoim koncie 10 występów w barwach reprezentacji Holandii. Nic dziwnego, że drogi jego i klubu bardzo szybko się rozeszły. Ten Juventus? No to zapraszamy! Z kolei kiedy utalentowanego Oliviera Kapo kupował sam Juventus, wydawało się, że skrzydłowy zrobi sporą karierę. Chyba jednak nawet sam Francuz nie spodziewał się, że ta poprowadzi go ostatecznie do... Korony Kielce. Kapo zagrał w Polsce w wieku 35 lat i jego liczby wcale nie są takie złe: 27 występów, siedem goli i pięć asyst. Pomimo to wszyscy spodziewali się po nim jednak trochę więcej. Kapo po sezonie nie przedłużył kontraktu i zakończył karierę.Ekstraklasa w ogóle nie ma szczęścia do byłych piłkarzy Juventusu. Ostatnio polskich boisk nie podbił inny były zawodnik turyńskiej drużyny, Richmond Boakye. Napastnik z Ghany wystąpił w ubiegłym sezonie w 13 meczach Górnika Zabrze. Nie zdobył jednak choćby bramki.Pewnym wyjątkiem od reguły jest tu jednak Milos Krasić. Zawodnik, który był przez dwa sezony wielką gwiazdą Juve, przychodził do Polski całkowicie wyeksploatowany. Niespecjalnie chciało mu się trenować ani biegać. Pomimo to Serb wciąż potrafił od czasu do czasu pokazać błysk, który zachwycił włodarzy włoskiego klubu na tyle, że ci zdecydowali się wykupić go z CSKA Moskwa za pokaźne wtedy 15 milionów euro. Nie zmienia to fakt, że skrzydłowy z sezonu na sezon gasł w oczach i po trzech latach Lechia bez żalu się z nim rozstała. A jak będzie z Lukasem Podolskim? Marketingowo jego transfer do Górnika to majstersztyk, ale sportowo też powinien się bez problemu obronić.RF