Fatalne starcie pięć dni temu w Szczecinie i porażka z Pogonią aż 0:5 sprawiło, że przy Lechu Poznań znów pojawiło się kilka znaków zapytania. Który "Kolejorz" jest prawdziwy - ten pewnie ogrywający Raków, czy ten ośmieszany przez "Portowców". Trener John van den Brom liczył na szybką rehabilitację, a okazja była wymarzona - na Bułgarską przyjechał beniaminek z Niepołomic. Zespół, który wcale nie jest słaby, gra za to odważnie i... traci sporo bramek. W Poznaniu Puszcza potwierdziła te opinie. Atomowy początek w Poznaniu. 183 sekundy i... 1:1. Co tam się działo... Już tydzień temu początek meczu w Poznaniu był niezwykle efektowny, bo w 7. minucie Lech remisował z Rakowem 1:1. Dziś gracze z Poznania i Niepołomic przebili tamto osiągnięcie - do zdobycia dwóch bramek potrzebowali... trzech minut i kilku sekund. Lech zaczął mocno - wymienili 25 podań, dwa były nieudane, ale też goście nie byli wtedy w stanie dobrze wybić piłki. Świetnie akcje przyspieszył Jesper Karlström, zagrał do Mikaela Ishaka, a ten zachował się nie jak snajper, ale świetny asystent. Dograł na środek pola karnego, tam był już Adriel Ba Loua. I pokonał Oliwiera Zycha. Puszcza zaczęła od środka i zrobiła to, co wcześniej Lech. Nie wymieniła tylu podań, nie musiała, ale też poznaniacy na swojej lewej stronie dwukrotnie mogli lepiej zagrywać po przejęciu piłki. I zostali zaskoczeni - Konrad Stępień dośrodkował z prawej strony, Miha Blažič nie trafił w piłkę, a Kamil Zapolnik klatką piersiową skierował futbolówkę do siatki. Kibice Lecha zareagowali od razu: "Co wy robicie, Kolejorz, co wy robicie?" - zaczęli skandować. Norweg "założył" siatkę i się zaczęło. Piękna akcja Lecha dała mu prowadzenie Lech dążył do objęcia prowadzenia, Puszcza jednak mądrze się broniła. A jak tylko dostawała okazję, próbowała bokami nękać poznaniaków. No i próbowała wykorzystać każdą okazję ze stałego fragmentu. Poznaniacy mieli szanse do zdobycia drugiej bramki, choć może nie jakieś idealne. Po świetnym zagraniu lobem nad obrońcą Filipa Marchwińskiego mógł uderzyć lepiej Kristoffer Velde. Norweg jednak i tak spisywał się bardzo dobrze - wchodził w pojedynki z rywalami, którzy pewnie mieli go szczerze dość. I często był w nich górą. W 36. minucie świetnie zagrał do Ba Loua'y, ten jednak za długo czekał ze strzałem, a później uderzył w nogi bramkarza. No i akcja bramkowa z 43. minuty zaczęła się od kapitalnego zagrania Velde, który założył "siatkę" rywalowi. Stępień nie był nawet w stanie dogonić Norwega, a po kilku podaniach na 2:1 trafił w końcu Karlström. Goście z Niepołomic mieli znakomitą okazję na 2:2. A za chwilę padł gol, dla Lecha Puszcza zdecydowaną większość swoich bramek traci w drugich połowach meczów, zwłaszcza zaś w pierwszym (cztery bramki) i ostatnim kwadransie (siedem). Może dlatego, że najpierw rzuca się do ataku i jest kontrowana. No i dlatego, że gra bardzo intensywnie i płaci za to w ostatnich minutach wysoką cenę. Przy Bułgarskiej piłkarze z Małopolski też imponowali ambicją i wolą walki. Biegali aż miło, próbowali atakować wysokim pressingiem. I zaraz po przerwie mieli idealną sytuację do wyrównania - strzał Artura Siemaszki zablokował na piątym metrze Antonio Milić, ale piłka spadła pod nogi Zapolnika. Ten zaś fatalnie przestrzelił. Lech zaś nie miał litości dla rywala - Velde zagrał z boku, Ishak zakończył akcję nie w swoim stylu. Szwed z poprzednich dwóch sezonów był królem pola karnego, teraz zaś uderzył zza szesnastki - idealnie, blisko górnego rogu bramki. Zych nie miał szans na skuteczną obronę. Lech dobił rywala, Puszcza ma czego żałować. Grała odważnie, miała okazje W wielu spotkaniach, przy dwubramkowym prowadzeniu, Lech zaczynał grać kunktatorsko, oszczędzał się, czekał na rywala. Dziś było inaczej, ale też Puszcza wciąż grała aktywnie, szukała swoich szans. Wciąż dobrze się to spotkanie oglądało, kolejne bramki wydawały się kwestią czasu. Klasą dla siebie był Velde, szukający pojedynków z rywalami, a jednocześnie pomagający drużynie. Gracze beniaminka mogli liczyć na to, że jakiś błąd popełnią obrońcy, zwłaszcza niepewny Blažič. I Puszcza miała szansę na kontaktowe trafienie - konkretnie zaś Artur Crăciun. Goście świetnie rozegrali rzut wolny, Mołdawianin dostał piłkę przy bliższym słupku, ale nie trafił w bramkę. A później Lech już stopniowo zwalczał tempo, wystarczało mu spokojne 3:1... Wygrał jednak 4:1, bo w ostatniej akcji, po rzucie rożnym, Zycha pokonał jeszcze głową Antonio Milić.