Bo gdyby brać pod uwagę tabelę, liczbę kolejek do końca sezonu, a także argumenty czysto piłkarskie - to niewiele dobrego można byłoby powiedzieć o tym spotkaniu. Mecz jak mecz, zwłaszcza że rozgrywany przez drużyny, które już o nic w tym sezonie nie walczą. Widzew się utrzymał. Legia nie ma szans na mistrzostwo, a grę w Europie zapewniła sobie przez Puchar Polski. W obu przypadkach sezon trzeba po prostu dograć.Jednocześnie trudno powiedzieć, by w Łodzi grano w czwartkowy wieczór o nic. Na sparingowy mecz raczej nie fatygowałby się specjalnie Zbigniew Boniek. Stawka była duża: bycie górą w tej rywalizacji łódzko-warszawskiej, która trwa od ładnych paru dekad. Tym razem ten klasyk nie elektryzował całej Polski, jak się w przeszłości wielokrotnie zdarzało - ale to nie znaczy, że nie elektryzował nikogo. Kibice obu drużyn wypełnili stadion do ostatniego krzesełka. Dopingowali głośno, kąśliwie, jak na piłkarsko-kibicowską wojnę przystało. Widzewiacy zaprezentowali dużą oprawę w pierwszej połowie. Bliskość trybun do boiska przy Piłsudskiego 138, żyjący meczem cały obiekt - to wszystko robiło wrażenie nawet w trzeciej lidze, a co dopiero w ekstraklasowym starciu z odwiecznym rywalem.Na boisku lepsza okazała się Legia. Miała więcej jakości w ataku, co w porównaniu z Widzewem nie jest trudną sztuką do osiągnięcia. Marc Gual może być krytykowany przez kibiców stołecznego klubu czy dziennikarzy, ale to jednak były król strzelców, gość z dobrą techniką użytkową, przeglądem pola. Asysta przy bramce Morishity - palce lizać. Przy drugiej Japończyk się odwdzięczył dobrym pressingiem na bramkarzu Widzewa, a prosty błąd Rafała przy podaniu do obrońcy wykorzystał Hiszpan.Goście na dziewiątce mieli byłego króla strzelców Ekstraklasy, a gospodarze - piłkarza, który w Ekstraklasie jeszcze nie strzelił ani jednej bramki. Legia wygrała z Widzewem. Dwie czerwone kartki niczego nie zmieniły Widzew w ofensywie był kiepski, zresztą nie tylko w tym meczu. Z Legią oddał 19 strzałów, ale tylko dwa były celne. W całej lidze natomiast tylko jedna drużyna ma mniej strzelonych bramek. Dziwi mnie, że można wejść do Ekstraklasy z Pawłowskim, Sanchezem, później Rondiciem - a teraz grać Sobolem i (już nie) Hamuliciem, do których tuż przed zamknięciem okienka dorzuca się skrzydłowego Tuptę. Coś ewidentnie poszło nie tak. Łodzianie szarpali głównie środkiem pola, zwłaszcza za sprawą Shehu i Alvareza - nawet jeśli ten pierwszy dał się ograć przy pierwszej bramce, a drugi zmarnował doskonałą okazję w pierwszej połowie. Jeśli Widzew czeka letnia rewolucja, to akurat ta dwójka nie powinna paść jej ofiarą.Legia natomiast strzeliła dwa gole i straciła dwóch zawodników, ale to było już bez znaczenia - obie czerwone kartki niczego w tym meczu nie zmieniły, bo zostały pokazane w samej końcówce. Dziwi mnie tylko, dlaczego sędzia Lasyk potrzebował systemu VAR, by pokazać pierwszą z nich? Z Warszawy było widać, że Alvarez wychodzi na czystą pozycję, a faulujący go Kun jest ostatnim obrońcą.Wciąż nie jest jasne, czy Gonzalo Feio zostanie w Legii na kolejny sezon. Po zdobyciu Pucharu Polski i świetnym sezonie w europejskich pucharach, kończy nieudany sezon ligowy. Kilka dni po porażce w jednym klasyku, odkuł się wyjazdowym zwycięstwem w drugim. Nie wiadomo, na ile to zwycięstwo pomoże Portugalczykowi w utrzymaniu posady. Na pewno nie zaszkodzi. "Wojskowi" nie pokazali niczego spektakularnego w Łodzi - ale nie musieli tego robić, by wygrać i potwierdzić lepszą formę ostatnich tygodni.