Prawoskrzydłowy Lecha i reprezentacji Polski Sławomir Peszko po serii pytań zadanych mu przez krakowską dziennikarkę "Dziennika Polskiego" został zagadnięty przez wysłannika poznańskiej redakcji "GW", który zapytał grzecznie o to, dlaczego Lech stworzył tak mało sytuacji bramkowych. - To pan jest z Poznania i takie pytanie? Nie w każdym meczu będziemy stwarzać po 30 sytuacji. Czasem powinny wystarczyć trzy do wygrania meczu i my je stworzyliśmy, tyle że żadnej z nich nie wykorzystaliśmy - mówił czerwony na twarzy, będący wyraźnie nie w sosie "Peszkin". Najwyraźniej targały nim jeszcze pomeczowe emocje. Już krakowskiej dziennikarce na pytanie o to, dlaczego Lech nie wykorzystał przewagi liczebnej, jaką miał w środku pola, pan Sławomir odparł: - Proszę o następne pytanie. - Może ten hit był za bardzo "napompowany", a było to przecież zwykłe spotkanie ligowe. Wiem, że nie stwarzaliśmy tylu sytuacji, co w meczu z Legią, ale z Legią graliśmy u siebie, a w Poznaniu jesteśmy dużo groźniejsi. Dziękuję - uciął Sławomir Peszko i schował się w autokarze. Wcześniej tłumaczył, że walka o mistrzostwo Polski wcale nie została jeszcze rozstrzygnięta, tylko będzie się toczyła do samego końca. Zauważył też, że sforsowanie defensywy Wisły nie było łatwe. - Za Głowackiego do składu Wisły wszedł Jop, a to nie jest junior, tylko doświadczony piłkarz, który występował w reprezentacji Polski. I tak stworzyliśmy więcej i groźniejszych sytuacji. Wisła miała tylko jedną, w pierwszej połowie, a w drugiej rzadko przedostawała się pod naszą bramkę - opowiadał "Peszkin". Trzeba oddać, że Sławomir Peszko był jednym z najlepszych zawodników na boisku. Szkoda tylko, że klasy nie pokazał w kontakcie z życzliwym mu dziennikarzem. Reprezentant Polski, a w gruncie rzeczy sympatyczny "Peszkin" jest nim przecież nie od wczoraj, profesjonalistą powinien być na murawie i poza nią.