PAP: Trzy miesiące temu pożegnał się pan z Polską i zameldował za oceanem. Co się z panem działo w tym czasie? Nemanja Nikolić: Przyleciałem do Chicago w styczniu i zakwaterowałem się w hotelu. Od razu zaczęliśmy treningi, choć najpierw tylko pod dachem. Potem polecieliśmy z drużyną na obóz przedsezonowy na Florydę. Pierwsze dwa tygodnie spędziliśmy w Fort Myers, a następne w Bradenton, w IMG Academy. To wspaniałe miejsce! Mieliśmy tam wszystko, czego potrzeba, aby dobrze przepracować okres przed sezonem. W sumie rozegraliśmy sześć sparingów, z których wszystkie rozstrzygnęliśmy na swoją korzyść. Strzeliłem w nich trzy gole i zanotowałem cztery asysty, czyli chyba nieźle jak na początek... Jakie były pierwsze wrażenia z Ameryki? Chicago przypadło panu do gustu? - To piękne i duże miasto, choć zimne i wietrzne o tej porze roku. Mój apartament położony jest w samym centrum, w pobliżu jeziora Michigan, co mi bardzo odpowiada. Floryda z kolei jest bardzo płaska, no i piekielnie gorąca. Jeden z meczów towarzyskich rozgrywaliśmy o 11 rano przy 30-stopniowym upale. Niedobrze mi się robiło już podczas rozgrzewki. Ale do tego się trzeba przyzwyczaić. Ameryka to przecież wielki kraj. Jak przyjęli pana kibice? Była specjalna prezentacja? - Byłem szalenie zaskoczony, kiedy już na lotnisku czekała na mnie grupa fanów. Przywitali mnie śpiewami, byli bardzo przyjacielscy, podarowali mi kilka szalików klubowych. Byli wśród nich także i Węgrzy z flagami narodowymi. To niesamowite, ale podczas prawie każdego meczu na Florydzie też byłem dopingowany przez moich rodaków. Jeśli chodzi o prezentację, to mieliśmy uroczysty obiad ze sponsorami i przedstawicielami klubów kibica. Tam właśnie zostałem przedstawiony zarówno nim, jak i dziennikarzom. Major League Soccer to wciąż nie jest liga, która masowo przyciąga uznanych graczy z Europy poniżej 30. roku życia. Co sprawiło, że pan się jednak zdecydował? - Zawsze fascynowała mnie Ameryka i od jakiegoś czasu śledziłem MLS. Wiedziałem, że to jest coraz lepsza i bardziej widowiskowa liga, w której warto pograć nie tylko na emeryturze. Podoba mi się atmosfera na stadionach, które są wypełnione kibicami. Spodobała mi się także filozofia trenera Veljko Paunovicia. To zmotywowany, utalentowany szkoleniowiec, z którym chcę pracować i z którym chcę stworzyć nową erę w Chicago. Poza aspektem sportowym zawsze chciałem mieszkać w miejscu, gdzie moja rodzina miałaby komfort życia. Chociażby moje dzieci będą miały szansę nauczyć się tutaj angielskiego, co im się przyda w przyszłości. Pan dopiero zaczyna przygodę z MLS, ale czy dostrzega już jakieś różnice pomiędzy klubami w Europie i Chicago Fire? - Z tego co zdążyłem zauważyć, klub robi wszystko, aby ułatwić zawodnikom życie codzienne. Po mnie np. każdego dnia przyjeżdża samochód. W klubie pracuje mnóstwo osób, które dbają o szatnię i całą resztę. Trener i jego świta pochodzą z Serbii, dlatego treningi wyglądają podobnie, jak w Legii. Ponadto, tu w centrum uwagi są kibice, o których klub mocno zabiega. Sporo jest spotkań, projektów i innych rzeczy, które mają na celu zmniejszenie dystansu pomiędzy klubem a sympatykami. Sporo się dzieje za pośrednictwem portali społecznościowych, które amerykańskie kluby perfekcyjnie używają dla swoich potrzeb. W Chicago mieszka wielu Polaków. Czy spotkał pan na ulicy fanów Legii? - Tak, z tego co wiem Chicago to drugie największe polskie miasto na świecie i wiem, że grono sympatyków Legii jest tutaj całkiem spore. Planowałem wypad do polskiego baru na spotkanie Legia - Wisła w niedzielę, ale ze względu na sesję regeneracyjną po własnym meczu nie będę w stanie tego zrobić. Ale wiem, że klub chce wyjść z inicjatywą w kierunku Polaków z Chicago i ma w planach kilka ciekawych pomysłów dla Polonii. Będę się starał pomagać im w tym przedsięwzięciu. Czy jest coś za czym pan tęskni i czego najbardziej brakuje na co dzień w porównaniu do Warszawy? - Wszystko, czego mi potrzeba w zasadzie mam, poza... najbliższymi. Bardzo za nimi tęsknię. Uwielbiam spędzać czas z dziećmi, rodzina jest dla mnie bardzo ważna. Nigdy nie byłem typem zawodnika, któremu nie spieszyło się do domu po treningu. Dlatego upiększam teraz mieszkanie mając na uwadze moją rodzinę i nie mogę się doczekać, kiedy się tu pojawi. Skoro póki co jest pan w Chicago sam, to pewnie stołuje się na mieście. Ulubiony bar, restauracja? - Często chodzę w jedno miejsce na sushi i mam tam nawet już swój własny stolik! Spożywam wyłącznie bezglutenowe i bezmleczne posiłki, więc cieszę się, że w większości restauracji jest to częścią menu. Ale cały czas szukam i odkrywam nowe miejsca. Ostatnio spacerowałem po Michigan Avenue i odwiedziłem Navy Pier. Jak na razie jest tu bardzo fajnie. Miasto mi się podoba i jedyne na co można ponarzekać to dokuczliwy wiatr. Jakie cele stawia pan sobie w pierwszym roku w MLS? - Trzeba pamiętać, że Fire w ubiegłym roku nie byli dobrą drużyną i nie należeli do czołówki. Naszym nadrzędnym celem jest więc systematyczna poprawa. Są nowi zawodnicy, trochę czasu upłynie zanim się zgramy. W Legii było łatwiej, bo graliśmy pressingiem, dominowaliśmy nad rywalem, dlatego dochodziłem do 3-4 sytuacji w każdym meczu. Tu będzie inaczej, musimy być cierpliwi. A ja muszę się skupić na lepszej skuteczności przy wykorzystaniu mniejszej liczby szans. W pierwszym meczu sezonu zremisowaliście na wyjeździe z Columbus Crew. To początek drogi, która będzie wiodła przez trzy strefy czasowe, różne aury, temperatury, wysokości i nawierzchni... - Jestem profesjonalistą i muszę się zmierzyć z każdym wyzwaniem. Podczas walki o Ligę Mistrzów i już w fazie grupowej z Legią non stop byliśmy gdzieś w rozjazdach. Do podróży można się przyzwyczaić. Nie mam problemu ze spaniem w samolocie. A sprawdzenie siebie w różnych strefach czasowych i warunkach atmosferycznych mnie bardzo ciekawi. Nie mogę się doczekać meczu na sztucznej nawierzchni w Seattle, w gorącym Houston czy na wysokości w Colorado! Szatnia Fire to prawdziwa wieża Babel. Jak się porozumiewacie ze sobą? Czy komunikacja sprawia jakiekolwiek problemy? - Nie, bo choć są gracze i z Afryki i z Holandii i Ameryki Południowej to większość z nas mówi po angielsku, co czyni komunikację bezproblemową. Zespół jest fajny, zgrany, lubimy się wygłupiać. Właśnie byliśmy na kolacji z dziewczynami i żonami. Było bardzo fajnie. To młoda ekipa, nie ma konfliktów. Wygląda na to, że każdy jest gotów "umrzeć" na boisku za drugiego. To jest nie do przecenienia. Z pewnością oglądał pan rywalizację Legii z Ajaksem w Lidze Europejskiej... - Tak, oglądałem i byłem rozczarowany wynikiem, bo fajnie byłoby, gdyby przygoda Legii z LE trwała choćby jeszcze jedną rundę. Ajax to silny zespół, ale gdyby w rewanżu moi niedawni koledzy zagrali nieco odważniej, to kto wie, czy nie udałoby się awansować. Stało się inaczej i teraz trzeba się skupić na ekstraklasie, aby za rok znów powalczyć o LM. Czy powrót do Warszawy wchodzi jeszcze w grę? - Nigdy nie mów nigdy! Mojej rodzinie i mnie samemu bardzo się podobało w Warszawie, w Polsce. Sportowo przeżyłem w Legii swój najlepszy okres. Zostawiłem tam mnóstwo przyjaciół. To miejsce, które zawsze będę traktował jak swój dom. Rozmawiał w Nowym Jorku: Tomasz Moczerniuk