Kalu Uche (Wisła Kraków) Kiedy w 2001 roku 19-letni Nigeryjczyk trafił do Wisły Kraków, nikt nie spodziewał się, że będzie to transferowy "złoty strzał". Ale Uche szybko pokazał wielkie umiejętności. W piekielnie mocnej Wiśle Henryka Kasperczaka grał na prawej stronie pomocy. I to jak! Nie dość, że dryblował jak Brazylijczyk, to jeszcze, mimo niskiego wzrostu, wspaniale grał głową. Wyróżniał się wspaniałą techniką i... wyjątkową fryzurą. Włosy często farbował na jasny blond i żartował, że "nosi w nich słońce". Słońce chyba rzeczywiście mocno przygrzewało w głowę Nigeryjczyka, bo kiedy Wiśle ofertę za niego złożył Ajax Amsterdam, a krakowski klub odmówił, Uche postanowił się zbuntować. Zaczęły się kary, kłótnie, zawieszenia, a kariera Kalu zaczęła wyhamowywać. Wreszcie piłkarz został wypożyczony do Bordeaux, co wszystkim wyszło na zdrowie. Ivica Kriżanac (Górnik Zabrze, Groclin Dyskobolia Grodzisk Wlkp.) Chorwacki mur. Obrońca w starym stylu, wyznający zasadę "piłka może przejść obok, ale przeciwnik nigdy". Kolekcjoner kartek, który nie przebierał w środkach. W 2003 roku zagrał ledwie kilkanaście meczów w Górniku i trafił do mocnego wówczas Groclinu, z którym zapisał piękną kartę w europejskich pucharach. Po tym, jak prowincjonalny klub wyeliminował Manchester City, angielska prasa pisała o "sensacji na końcu świata". W tych niespodziewanych sukcesach Kriżanac miał wielki udział. Nie pękał nawet przed wielkimi napastnikami, co bardzo spodobało się działaczom Zenita Sankt Petersburg. Rosyjscy bogacze zapragnęli wkrótce ściągnąć Chorwata do siebie, a ten spędził w Petersburgu aż sześć lat. W tym czasie zdobył z Zenitem Puchar UEFA i Superpuchar Europy. Artjom Rudniew (Lech Poznań) Przychodził do Lecha ze słabej ligi węgierskiej, a zadanie miał bardzo trudne. Łotysz miał zastąpić w ataku "Kolejorza" sprzedanego do Borussii Dortmund Roberta Lewandowskiego. Niewielu sądziło, że Rudniew sobie poradzi, ale on pokazał, że ma niebywałą smykałkę do strzelania goli. Doskonale radził sobie w polu karnym, fantastycznie uderzał piłkę głową, a do tego kilka razy odpalił prawdziwe bomby z dystansu. Szybko przykuł uwagę klubów Bundesligi, których skauci chętnie zaglądali do Poznania w nadziei, że trafi im się kolejny supertalent na miarę Lewandowskiego. Łotysz odszedł w lecie 2012 roku do Hamburger SV, ale Bundesligi nie podbił. <a href="http://sport.interia.pl.pv.iplv2.bauer-pl.bauermedia.group/pojedynki/bitwy/ranking/,pId,2696" target="_blank"></a><a href="http://sport.interia.pl.pv.iplv2.bauer-pl.bauermedia.group/pojedynki/bitwy/ranking/,pId,2696" target="_blank"></a><a href="http://sport.interia.pl.pv.iplv2.bauer-pl.bauermedia.group/pojedynki/bitwy/ranking/,pId,2696" target="_blank">Która zagraniczna gwiazda Ekstraklasy była najlepsza? OCENIAMY</a>! Miroslav Radović (Legia Warszawa) Trafił do Legii w lecie 2006 roku z Partizana Belgrad za 800 tys. euro. Oczekiwania wobec niego od początku były ogromne, ale "Rado" rozkręcał się powoli. W Legii przez lata zmieniali się trenerzy, a każdy miał inną koncepcję na to, jak wykorzystywać umiejętności Radovicia. Serb raz grał więc na skrzydle, innym razem w środku pomocy, a Henning Berg zrobił z niego "fałszywego napastnika". Wielu twierdzi, że to właśnie pod batutą Norwega Radović zanotował najlepsze występy w barwach Legii. Decydował o obliczu zespołu w ofensywie, zachwycał dryblingami, strzelał ważne gole. Po trzydziestce osiągnął życiową formę i... zdecydował się odejść dla pieniędzy do Chin. W zimowym oknie transferowym, tuż przed meczami z Ajaksem Amsterdam, przyjął ofertę Hebei China Fortune i pożegnał się z Legią, w której zagrał łącznie prawie 330 razy. Semir Stilić (Lech Poznań, Wisła Kraków) Nie imponował nigdy szybkością i siłą, ale zachwycał techniką i elegancją w grze. Potrafił na długie minuty zniknąć z radarów, by nagle jednym zagraniem wprawić kibiców w osłupienie. Stilić nie radził sobie, gdy trenerzy kazali mu harować w defensywie, za to wspaniale odnajdywał się jako "wolny elektron", który regulował tempo gry. Najlepsze występy w Ekstraklasie notował pod wodzą Franciszka Smudy. Franz jak nikt potrafił dotrzeć do Bośniaka i sprawić, że ten pokazywał wszystko to, co najlepsze. W Ekstraklasie Stilić był niekwestionowaną gwiazdą, ale zagranicą (w Karpatach Lwów i Gaziantepsporze) sobie nie radził. Teraz ma szansę spróbować jeszcze raz. W przyszłym sezonie będzie grał w APOEL-u Nikozja na Cyprze. Manuel Arboleda (Zagłębie Lubin, Lech Poznań) Zbudowany jak czołg "Maniek", był czołowym obrońcą Ekstraklasy przez ładnych kilka lat. Przyszedł do Zagłębia z Ameryki Południowej i błyskawicznie pokazał, że będzie wielkim wzmocnieniem. Z klubem z Lubina wygrał mistrzostwo Polski, a następnie ten sukces powtórzył w Lechu Poznań, gdzie był filarem defensywy. Po tym, jak Arboleda zdobył tytuł z Zagłębiem, paradował w podkoszulku z napisem: "Dziękuję Jezus, Zagłębie, Smuda, Michniewicz". Kolumbijczyk był mocno przywiązany do tych dwóch trenerów i niewiele brakowało, aby Franz Smuda, namówił go na występy w polskiej reprezentacji na Euro 2012. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo kibice nie chcieli oglądać w kadrze "farbowanego lisa", który niemiłosiernie mieszał słowa "Mazurka Dąbrowskiego". Arboleda był także negatywnym bohaterem incydentu w meczu ligowym, kiedy to włożył palec między pośladki Ebiego Smolarka. Stanko Svitlica (Legia Warszawa, Wisła Kraków) Nie miał za grosz techniki, ale nosa do strzelania bramek pozazdrościć mógłby mu niejeden napastnik. Serb w 2003 roku zdobył tytuł króla strzelców w barwach Legii Warszawa, a w tyle zostawił wówczas nawet zabójczy wiślacki duet: Maciej Żurawski - Marcin Kuźba. Svitlica życiową formę osiągnął w Legii, a w kolejnych klubach zupełnie nie potrafił nawiązać do swojej najwyższej dyspozycji. Zawiódł w Bundeslidze i z podkulonym ogonem wrócił do Polski, gdzie szansę dała mu... Wisła. Niestety, transfer Serba okazał się kompletnym niewypałem. <a href="http://sport.interia.pl.pv.iplv2.bauer-pl.bauermedia.group/pojedynki/bitwy/ranking/,pId,2696" target="_blank"></a><a href="http://sport.interia.pl.pv.iplv2.bauer-pl.bauermedia.group/pojedynki/bitwy/ranking/,pId,2696" target="_blank">Która zagraniczna gwiazda Ekstraklasy była najlepsza? OCENIAMY!</a> Danijel Ljuboja (Legia Warszawa) Kiedy miał swój dzień, nakrywał przeciwników czapką i grał jak profesor. Przyszedł do Legii w lecie 2011 roku, a CV miał imponujące. Przecież do takich klubów jak PSG, Stuttgart czy Hamburger SV nie trafia się przypadkowo. Eksperci prorokowali, że Serb przychodzi do Warszawy odcinać kupony, ale Ljuboja od początku starał się pokazać, że ma do zaoferowania coś więcej niż nazwisko. Imponował doskonałym zastawieniem piłki, prezentował wyborną technikę. Szybko okazało się, że na polską ligę jest zwyczajnie zbyt dobry. Kiedy tylko sam Serb zorientował się, że może sobie nieco odpuścić, poszedł w tango. Wspólnie z Miro Radoviciem brylował w warszawskich klubach (niestety Legia się do nich nie zaliczała!) a jego forma zaczęła pikować. Mimo wszystko wniósł do Ekstraklasy dużo jakości. Gdyby jeszcze starczyło ambicji... Marcelo (Wisła Kraków) Transferowy złoty strzał Wisły. Brazylijczyk trafił pod Wawel ze słynnego Santosu, w dodatku nie trzeba było za niego płacić ani grosza, bo jego kontrakt z brazylijskim klubem wygasł. Marcelo imponował przygotowaniem fizycznym i od razu było widać, że Ekstraklasę przerasta o głowę. Nie tylko doskonale spisywał się w obronie, ale jeszcze potrafił strzelać bramki. Pograł w Wiśle przez dwa sezony, pomógł zdobyć mistrzostwo Polski w 2009 roku, a następnie dostał ofertę z holenderskiego PSV Eindhoven. W klubie z Eredivisie radził sobie bardzo przyzwoicie i wkrótce potem trafił do niemieckiej Bundesligi. Mauro Cantoro (Wisła Kraków) Przychodził do Krakowa w 2001 roku, aby zwiększyć wachlarz możliwości ofensywnych Wisły. - Gram na pozycji mediapunta, czyli ofensywnego, kreatywnego pomocnika - mówił. Szybko okazało się jednak, że znacznie więcej pożytku klub będzie miał z Argentyńczyka, gdy ten będzie rozbijał ataki rywali. Na treningach się nie przemęczał, ale w meczach nigdy nie odpuszczał. Z getrami opuszczonymi niemal do kostek przemierzał długie kilometry i wykonywał na boisku czarną robotę. Kibice z Krakowa nazywali go "El Toro", czyli byk. Nieustępliwy i grający z wielką determinacją Cantoro w Wiśle spędził prawie dziesięć lat, potem na krótko trafił jeszcze do Odry Wodzisław. <a href="http://sport.interia.pl.pv.iplv2.bauer-pl.bauermedia.group/pojedynki/bitwy/ranking/,pId,2696" target="_blank"></a><a href="http://sport.interia.pl.pv.iplv2.bauer-pl.bauermedia.group/pojedynki/bitwy/ranking/,pId,2696" target="_blank">Która zagraniczna gwiazda Ekstraklasy była najlepsza? OCENIAMY!</a>Edi Andradina (Pogoń Szczecin, Korona Kielce) Zanim trafił do Polski, zdążył zwiedzić kawał świata. Grał w Brazylii, Japonii i Rosji, ale dopiero w Pogoni Szczecin znalazł spokojną przystań. Przyszedł do Ekstraklasy gdy miał 31 lat i chyba nikt nie spodziewał się wówczas, że Edi pogra w polskiej lidze przez prawie 10 lat! A jednak, Brazylijczyk dojrzewał jak wino i nawet kiedy miał prawie "czterdziestkę" strzelał i asystował jak młodzieniaszek. Imponował dobrym wyszkoleniem technicznym i skutecznością, do dziś jest dobrze wspominany przez fanów Korony Kielce i Pogoni. Karierę zakończył w listopadzie 2013 roku, a władze szczecińskiego klubu postanowiły zastrzec numer 5, z którym przez lata występował Andradina. Ondrej Duda (Legia Warszawa) Takie talenty do polskiej ligi trafiają bardzo rzadko. Duda przeszedł do Legii prosto ze słowackich Koszyc gdy miał ledwie 18 lat. Natychmiast pokazał, że ma ogromne możliwości. Nie dość, że technicznie Słowak wygląda znakomicie, to jeszcze wyróżnia się szybkością i umiejętnością wykończenia akcji. Wspaniale wyglądał zwłaszcza w duecie z Radoviciem. Po odejściu z Legii Serba, Duda zgubił formę i nie potrafił utrzymać równej dyspozycji. Nie zmienia to faktu, że wielkie kluby - Inter, Wolfsburg czy Southampton - ustawiają się po niego w kolejce, a słowaccy dziennikarze widzą w nim następcę słynnego Marka Hamszika. <a href="http://sport.interia.pl/pojedynki/bitwy/ranking/wynik,pId,2696" target="_blank">Kto jest najlepszym obcokrajowcem w historii Ekstraklasy? SPRAWDŹ WYNIKI!</a> Autor: Bartosz Barnaś