Keita trafił do "Kolejorza" latem ubiegłego roku z ekipy mistrza Norwegii Stromsgodset IF. Wliczając wszystkie prowizje kosztował ok. 600 tys. euro - to jeden z najwyższych transferów w historii klubu. Miał być gwiazdą, a okazał się transferowym niewypałem. Pochodzący z Gambii Norweg nie odnalazł się w systemie gry Lecha. W sumie wystąpił w 28 spotkaniach "Kolejorza" (19 w Ekstraklasie), zdobył w nich trzy bramki. Zapamiętana zostanie zapewne ta z października ubiegłego roku, gdy kapitalnie uderzył z ponad 30 metrów w końcówce meczu z Górnikiem Łęczna i dzięki temu Lech wygrał 1-0. Keita trafił też w Bełchatowie (2-1) oraz pucharowym spotkaniu w Pruszkowie ze Zniczem (5-1). Lech chciał wytransferować piłkarza, by zwolnić miejsce w kadrze dla innego skrzydłowego. To się udało, choć Norweg nie został sprzedany, a tylko wypożyczony. Trafił do drużyny wicelidera norweskiej Tippeligaen Stabaek IF, który po trzynastu kolejkach traci pięć punktów do pierwszego Rosenborga Trondheim. Będzie w nim występował przynajmniej do końca tego roku, czyli do momentu zakończenia rozgrywek w Norwegii (odbywają się w systemie wiosna - jesień). Jego miejsce w Lechu w lipcu powinien zająć inny zawodnik - ściągnięcie skrzydłowego było bowiem jednym z priorytetów władz Lecha, ale pod warunkiem transferu Keity. Andrzej Grupa