Pół roku po fuzji Amiki z Lechem, Franciszek Smuda opowiada o perspektywach wielkopolskiego klubu i podsumowuje swoją pracę w Poznaniu. - Tę rundę można zapisać na plus, jeśli chodzi o całą ekstraklasę. Poziom ligi się podniósł. Mecze rozgrywane były w bardzo dobrym tempie, drużyny były bardzo dobrze przygotowane pod względem fizycznym. W poprzednich latach zarzucano naszym piłkarzom, że grają na "zwolnionych obrotach". Ale miniona runda pokazała, że mamy wielu zawodników grających nowocześnie i dynamicznie - powiedział "Franz". - Kilku zawodników z ligi niespodziewanie trafiło do reprezentacji. Spodziewał się pan, że tak dobrze zaprezentują się na arenie międzynarodowej? - Nie spodziewałem się - bo ja byłem o tym przekonany! Wiele razy podkreślałem, żebyśmy przestali opierać skład reprezentacji na piłkarzach z zagranicy i spojrzeli na naszych ligowców. Bo w ekstraklasie naprawdę mamy jednostki utalentowane. I właśnie na tych jednostkach można zbudować silną kadrę Polski. - Matusiak, Garguła, Golański, Bronowicki Grzelak... kogo jeszcze by pan polecił? - Oj, jest ich naprawdę wielu - do tego grona dołączyłbym jeszcze: Gizę, Iwańskiego, Łobodzińskiego, czy Kokoszkę, który jest rezerwowym w Wiśle. Cieszę się, że potwierdziła się teoria, którą od zawsze głosiłem. - Z jednej strony mówi pan o utalentowanych polskich piłkarzach, a tymczasem Lech chce wzmocnić się obcokrajowcami. - Na razie mamy w składzie jednego obcokrajowca. To jeszcze nic! Potrzebuję pięciu, sześciu zagranicznych graczy. A nawet ośmiu! - Duża liczba piłkarzy zagranicznych czasem nie wpływa pozytywnie na atmosferę w drużynie i wyniki przez nią osiągane. Nie obawia się pan o to? - Nie miejmy takich obiekcji. Nie wolno myśleć tak, że skoro zaszkodziło jednemu, to od razu zaszkodzi reszcie. Moim zdaniem sprowadzenie obcokrajowców podniesie poziom zespołu. Spójrzmy na ligę hiszpańską, francuską, niemiecką. Czy tam to podniosło poziom? - Podniosło. - Właśnie. A my mamy na przykładzie Legii budować teorię o nieprzydatności piłkarzy z zagranicy? Przecież oni brali "odpady" z klubów europejskich! - A czy reprezentacja Polski nie ucierpi na tym, że i Lech stanie się klubem opartym na obcokrajowcach? - Nie, absolutnie nie. Przecież reprezentacje Niemiec, Hiszpanii, czy Francji grają, i to chyba nieźle! Zawsze można znaleźć tych jedenastu zawodników. A dzięki zawodnikom przynajmniej będziemy mieli przynajmniej silne zespoły klubowe z szansami na dobre występy w europejskich pucharach. - Jaki kierunek sprowadzania piłkarzy obierzecie? Nadal będzie to Peru? - Obojętnie jaki! Mogę nawet Cyganów nasprowadzać. Najważniejsze, żeby potrafili grać. - Ostatnio pojawiła się informacja, że interesujecie się tureckim piłkarzem. To dość nietypowy kierunek dla polskich klubów. - Z tym Turkiem to bujda, nieprawda! Osobiście jestem za tym, by sprowadzać piłkarzy z zagranicy, ale wyłącznie takich, którzy będą realnymi wzmocnieniami pierwszego składu. Bo jeśli będziemy ściągać do Polski kopaczy, jak na przykład kiedyś Wisła Płock - taki "siódmy rzut po kompocie", to nie podwyższymy poziomu ligi. - Przed rozpoczęciem rundy mówił pan, że Lech znajduje się na etapie przejściowym i nie będzie walczyć za wszelką cenę o wysokie cele. Czy jest to nadal aktualne? - Tak się umawiałem z działaczami - że w pierwszym roku po fuzji damy sobie czas na zbudowanie zespołu, sprowadzenie zawodników, przygotowanie się do sukcesu. Ale to się tylko tak mówi w teorii. W praktyce apetyt rośnie w miarę jedzenia. Teraz każdy chciałby zdobyć mistrzostwo. A najlepiej - dostać się do Ligi Mistrzów. I tak to jest u wszystkich działaczy w naszych klubach. Jest to pewien problem polskich zespołów, że przy kilku mniejszych potknięciach zwalnia się trenera. W taki sposób nigdy nie osiągniemy zamierzonych efektów. Bo jak nowy trener - tak jak w Wiśle Kraków, gdzie zmienia się ich średnio co trzy miesiące - może zbudować dobrą, stabilną drużynę? Przez ciągłe zmiany nie ma stałej progresji. - A czy pan czuje dużą presję w Poznaniu? - Presję czuć będę nawet pracując w A-klasie. Presja w sporcie jest wszędzie, i trzeba z nią umieć żyć. - Czy udało się już panu na tyle połączyć piłkarzy z Amiki i Lecha, aby można było mówić o was jako o zgranej drużynie? - Mój zespół w rundzie jesiennej pokazał, że potrafi grać na wysokim poziomie. Zresztą, niewiele brakowało, a nie przegralibyśmy żadnego meczu. Te co przegraliśmy - to jedną bramką, i to w momentach gdy to my powinniśmy objąć prowadzenie. W szybkim tempie stworzyliśmy solidny zespół. Teraz trzeba go jednak dalej budować, ulepszać. Pod względem pracy i atmosfery wszystko jest na bardzo dobrej drodze. - Gra Lecha była nie tylko skuteczna, ale też bardzo efektowna. - Wszystkim podobały się nasze występy. Na stadiony przychodziły dla nas tysiące osób, bo graliśmy ofensywnie. W każdym meczu walczyliśmy, i będziemy walczyć o zwycięstwo. - To przyciągnęło rekordową ilość fanów w Poznaniu. - Zgadza się. Niekiedy nawet dwa dni przed meczem nie można było dostać biletu. - Traktuje pan ten fakt jako osobisty sukces? - Sobie nic nie przypisuję. Mam w Poznaniu jeszcze coś do zrobienia. I oby zarząd klubu był cierpliwy. Bo nigdy nie klękam na kolana i nie proszę o pozostawienie na stanowisku. Jeśli taka będzie ich wola, to mogą mnie zwolnić już po pierwszym sparingu. Przyjmę to godnie. - A jak ostatnio rozmawialiście, to co panu mówili? - W pierwszym roku współpracy ustaliliśmy, że niezależnie co wywalczymy, będzie dobrze. Naturalnie - nie będziemy bronić się przed spadkiem, ale chcemy zdobyć jak najlepsze miejsce w lidze. I wypracować sobie perspektywy na nowy sezon - by z silnym zespołem "iść na całość". - A czy jest pan zadowolony z miejsca, które osiągnęliście w rundzie jesiennej? - Do Bełchatowa tracimy dziewięć punktów, do Legii, Korony i Zagłębia sześć. Co to za przewaga? Wystarczy, że przegrają jeden, dwa mecze i już nawiążemy z nimi kontakt w tabeli. Czy te sześć oczek to dużo? - Bardzo mało. - Można powiedzieć, że jest to "pryszcz". Mamy takie miejsce, z którego można jeszcze o coś powalczyć. Nie położymy się na boiskach ligowych. Grając ofensywnie będziemy walczyć o ligowe punkty. - O punkty, a w dalszej perspektywie o mistrzostwo? - Oj, gdybym teraz zadeklarował, że walczymy o mistrza, to chyba uznano by, że totalnie zgłupiałem! Po zabiegu na nos, wysłaliby mnie na kolejny (uśmiech). - Niekoniecznie. Sam pan powiedział, że strata Lecha do czołówki to "pryszcz". - Tak, wiem że to niewiele. Z najgroźniejszymi rywalami gramy u siebie, za wyjątkiem Wisły Kraków. Ale przez szereg lat nauczyłem się, że czasem lepiej przemilczeć niektóre kwestie. W piłce wszystko jest możliwe. Najpierw musimy jednak uzupełnić kadrę i dobrze przepracować okres przygotowawczy do rundy rewanżowej. Chciałbym przygotować Lecha tak, jak w ubiegłym sezonie Zagłębie Lubin. - Zagłębie znajduje się w czołówce tabeli po rundzie jesiennej. Jest to także pana sukces? - Ta drużyna grała w tej rundzie tak, jak za moich czasów. Pamiętam, że mój następca - Edward Klejndinst na początku swojej pracy chciał wiele pozmieniać. Ale ja mu sam podpowiedziałem: "zostaw wszystko tak jak było, daj im grać". No i osiągnęli dobry wynik. - Wracając do uzupełniania kadry przez Lecha - na jakie pozycje potrzebuje pan piłkarzy? - Na wszystkie! Nigdy nie szukam na jedną, czy na dwie. Bo zawodnik lepszy od grającego na daną chwilę na danej pozycji, jest zawsze mile widziany. - A czy ma pan już ułożony plan przygotowań do rundy wiosennej? - Tak, wszystko jest już dopięte na ostatni guzik. Ale gdybym miał o tym opowiedzieć, to chyba musiałbym zaniechać zaplanowany spacer z psem (uśmiech). - To może nie będziemy pana narażać na skutki pozostania psa w domu... - Powiem, ale w skrócie. Pierwszy obóz będzie w Szklarskiej Porebie, a drugi w Hiszpanii. Mamy zaplanowanych około piętnastu sparingów. Będziemy brali udział w turniejach w Niemczech, transmitowanych w DSF. Będzie nas więc można oglądać w Polsce. Rozmawiał Wojciech Szaniawski