Legia musiała w Grodzisku Wlkp. wygrać, to nie ulegało wątpliwości. Bo jak tu mówić o odrabianiu strat do Rakowa, w przypadku trzeciej z rzędu straty punktów? Warta zaś swój podstawowy cel w tym sezonie już zrealizowała. Utrzymała się w Ekstraklasie, na miejsce w pucharach nie ma wielkich szans. Trener Dawid Szulczek mówił w trakcie tej rundy, że gdy jego zespół zdobędzie "magiczne" 40 punktów, to będzie mógł już pokazać "coś więcej". Nie tylko skuteczną grę, ale też efektowną. I pierwsza taka okazja nadarzyła się właśnie dzisiaj. Legia przycisnęła, Warta się na to przygotowała. I było nudno Tyle że Legia kompletnie nie pozwoliła Warcie na żadne fajerwerki. Poznaniacy cofnęli się na własną połowę, przez blisko 40 minut okopywali się w okolicy pola karnego. Po części było to też konsekwencją świetnego pressingu piłkarzy ze stolicy - nie pozwalali rywalom wyprowadzać piłki. Warta do 39. minuty i bardzo przeciętnej próby Macieja Żurawskiego nie oddała żadnego strzału. Dobrze za to broniła, więc Legia zdziała tak naprawdę niewiele więcej. Widać było w ofensywie gości brak Ernesta Muçiego i przede wszystkim - Tomáša Pekharta. Maciej Rosołek był praktycznie nieobecny na boisku, Carlitos oddał dwa strzały z dystansu, ten drugi, z 33. minuty, był dość groźny. Legii brakowało jednak przyspieszenia akcji, nie potrafiła w żaden sposób rozerwać defensywy Warty. I gdy wynudzeni kibice czekali już na ostatni gwizdek sędziego Damiana Sylwestrzaka, piłkarze zaprezentowali wreszcie coś ekstra. Ruszyła się do przodu Warta, w końcu trochę zaryzykowała. Minimalnie z dystansu pomylił się Miłosz Szczepański, później na czystą pozycję wyszedł Adam Zreľák, ale zamiast uderzać, chciał dogrywać do... nikogo. Legia też skorzystała na tej ofensywnej postawie gospodarzy. Bartosz Kapustka przejął piłkę, wyprowadził świetną kontrę i ostatecznie... ją skończył. Carlitos dograł mu bowiem piłkę już w polu karnym, pomocnik Legii uderzył jednak za blisko środka bramki, więc ruszający się już w drugim kierunku Adrian Lis zdążył jeszcze wystawić nogę. Warta się obudziła. I do razu zrobiło się ciekawiej O ile w pierwszej połowie można było odnieść wrażenie, że Warta nie chce prowadzić otwartej wymiany ciosów z Legią, to w drugiej poznaniacy w końcu ruszyli do przodu. W polu karnym wicelidera Ekstrajklasy zakotłowało się już w 47. minucie, Kacper Tobiasz w ostatniej chwilki uprzedził Dimitriosa Stavropoulosa. Po chwili źle przymierzył Jakub Kiełb, a w 51. minucie Zreľák znalazł się sam na sam z Tobiaszem. Słowakowi trochę przeszkodził Rafał Augustyniak, ale to i tak wciąż była znakomita okazja. Tyle że podcinka napastnika Warty była niecelna. Legia była trochę zaskoczona agresją rywala, ale w 58. minucie przez chwilę cieszyła się z prowadzenia. Właśnie przez chwilę, bo Augustyniak w dużym zamieszaniu wbił piłkę do bramki, ale sędzia asystent podniósł chorągiewkę. Trudno było dopatrzyć się w tej akcji, po rzucie rożnym, pozycji spalonej, VAR długo sprawdzał tę sytuację. Arbiter miał jednak rację - asystujący Yuri Ribeiro był minimalnie wysunięty. Słowak zadecydował o mistrzostwie Polski? Legia w szoku, Warta dopięła swego Legioniści wielki szok przeżyli w 67. minucie, gdy Ribeiro nieskutecznie wybił piłkę w okolicy chorągiewki przy narożniku boiska. Nabił Jakuba Kiełba, futbolówkę przejął Kajetan Szmyt. Młody skrzydłowy po profesorsku odegrał do Zreľáka, a Słowak, choć pozycję miał dość trudną, idealnie trafił przy dalszym słupku, obok wyciągniętych rąk Tobiasza. Cieszyli się kibice Warty, cieszyło się zapewne cała społeczność związana z Rakowem Częstochowa. Legia jednak nie rezygnowała, w 76. minucie dostała kapitalną okazję do wyrównania. Dobrze broniąca przecież Warta zostawiła bez opieki w polu karnym Rosołka. Ten uderzył mocno, trafił w bramkę, do tego w miejsce, w którym nie było Lisa. Tyle że był tam... napastnik Zreľák - został trafiony w klatkę piersiową. Znów Słowak był bohaterem stadionu. Legia wciąż atakowała, Warta broniła się w swoim polu karnym i liczyła na kontry. Wyprowadzała je zresztą dość mądrze, ale już na połowie Legii się one załamywały. Uciekały gościom minuty, uciekała też resztka szans na mistrzowski tytuł. W 85. minucie Wartę uratował Lis, który po błędzie Szymonowicza ofiarną interwencją zablokował strzał Makany Baku. Bramkarz Warty poważnie przy tym ucierpiał, bo rywal nadepnął mu na rękę, a gospodarze nie mieli już zmian. Legia biła głową w zielony mur, Warta groźnie kontrowała, sędzia doliczył siedem minut. I w tym doliczonym czasie dwaj młodzi gracze Legii byli bliscy wywalczenia remisu dla swojej drużyny - strzał Igora Strzałka obronił Lis, a dobitka Rosołka była niecelna. Raków Częstochowa blisko mistrzostwa Polski, Legia utrzyma przewagę nad Lechem? Zobacz tabelę