Gdy Raków przyjeżdżał do Poznania za czasów Papszuna, jeszcze nie jako mistrz Polski, a tylko kandydat do tego tytułu, wyróżniał się niezwykłą zadziornością, przewyższał w tym elemencie poznaniaków. Dziś było na początku inaczej - to Lech wysoko atakował pressingiem, szukał dziury w taktyce gości. A przecież Raków miał kapitalny początek, mógł doskonale ułożyć sobie to spotkanie, już pierwsza ofensywna akcja dała mu gola. Hat-trick w niedzielę, asysta w czwartek. 18-latek z Rakowa nie zwalnia tempa 18-letni Dawid Drachal ledwie cztery dni temu ustrzelił swojego pierwszego hat-tricka w Ekstraklasie, a dziś bardzo szybko dołożył asystę. Wykorzystał zawahanie młodszego o niemal równy rok od siebie Michała Gurgula, dośrodkował na dalszy słupek, a tam Deian Sorescu wskoczył przed Alana Czerwińskiego i idealnie przyłożył nogę. Dla prawego obrońcy "Kolejorza" ten początek był koszmarny - Raków atakował, bo Czerwiński dwukrotnie zgubił piłkę. Lech szybko się jednak otrząsnął. Parł do przodu, widać było, że to on chce tu stawiać warunki. Po świetnym zagraniu Afonso Sousy Filip Marchwiński nie wykorzystał sytuacji sam na sam, Milan Rundić w ostatniej chwili wybił mu piłkę. Lech wywalczył rzut rożny, a po nim - wyrównał. Dośrodkowanie Radosława Murawskiego wykorzystał 17-letni Gurgul, pierwszy jego strzał Vladan Kovačević obronił, dobitki już nie. Początek hitu był więc kapitalny. Tyle że na tym się nie skończyło. Owszem, może po kwadransie tempo nieco osłabło, ale jedni i drudzy co chwilę wytaczali swoje działa. Lepsze wrażenie sprawiał Lech, jego piłkarze grali na wyprzedzenie, notowali przechwyty. Źle wyglądała obrona Rakowa na prawej stronie, tam sporo miejsca miał Kristoffer Velde. A to przecież w ostatnim czasie najlepszy gracz Lecha. W 16. minucie jego dośrodkowanie zakończyło się jeszcze niecelnym strzałem Sousy, ale już dziewięć minut później dało gola. Świetna akcja młodego napastnika Lecha. Wszystko na oczach Michała Priobierza Norweg kapitalnie znalazł bowiem wbiegającego w pole karne Marchwińskiego, a ten wygrał pojedynek siłowy z Rundiciem. Młodzieżowy reprezentant Polski, a być może już wkrótce debiutant w kadrze Michała Probierza, minął bramkarza i kopnął do siatki. Lech prowadził 2:1, jego kibice byli wniebowzięci. Tak też skończyła się pierwsza połowa ,choć prowadzenie poznaniaków powinno być bardziej okazałe. Kolejny katastrofalny błąd popełnił Rundić, stracił piłkę na rzecz Murawskiego 25 metrów przed swoją bramkę. Lechici znaleźli się w idealnej sytuacji - dwóch kontra bramkarz i wracający obrońca. I jej nie wykorzystali - Marchwiński trochę źle przyjął piłkę po zagraniu Murawskiego, ale mógł próbować uderzać. Zamiast tego wystawił futbolówkę Pereirze, a Portugalczyk został uprzedzony przez rywala. Lech zwolnił tempo, Raków mógł pokazać swoją moc. Za wiele jednak nie pokazał O ile pierwsza połowa toczyła się pod dyktando Lecha, to w drugiej Raków zaczął grać trochę wyżej. Nie przekładało się to na konkretne sytuacje, coraz więcej było za to ostrej walki. I choć Szymon Marciniak na nią generalnie pozwalał, to w końcu musiał jednak podjąć interwencję. I od razu pokazał dwie żółte kartki: eliminujące z niedzielnych spotkań Jespera Karlströma z Lecha oraz Bena Ledermana z Rakowa. Nie był to już jednak tak dobry mecz jak w pierwszej połowie, choć można było przecież mieć nadzieję, że wraz z upływem czasu jedni i drudzy będą mieli coraz więcej miejsca. Dawid Szwarga wymienił swoje ofensywne ogniwa, posłał do gry Fabiana Piaseckiego i Sonny'ego Kittela. Po 60. minucie Raków coraz mocniej zaczął spychać Lecha do defensywy, jednocześnie ograniczał wyjścia poznaniaków do kontr. Tyle że do czasu. Akcja w stylu Kristoffera Velde. Gol Norwega rozstrzygnął spotkanie "Kolejorz" uśpił bowiem rywala, na wiele mu pozwalał, ale już nie pod bramką Bartosza Mrozka. W 72. minucie Lech odzyskał piłkę w połowie boiska, Karlström zagrał na lewo do Velde, a Norweg ruszył w kierunku bramki Rakowa. Nie był jakoś przesadnie atakowany przez rywali, w polu karnym zamarkował akcję do prawej nogi, czym jednocześnie zmylił Bogdana Racovitana i bramkarza Vladana Kovačević. A kontynuował akcję w lewą stronę, po czym uderzył przy bliższym słupku, Bośniak nie miał już szans na skuteczną interwencję. Poznaniacy prowadzili różnicą dwóch bramek, nic nie wskazywało, że mogą stracić w tym pojedynku punkty. Zwłaszcza, że Raków wciąż nie kreował sytuacji, a dolatujące piłki pewnie wyłapywał Mrozek. Goście nie mieli argumentów, niewiele na boisko znów wniósł Kittel. Tak jakby mistrzowie Polski bardziej byli myślami przy kolejnym starciu w Lidze Europy. A ten grzech w przeszłości popełniali już gracze Lecha. Mało tego, w doliczonym czasie gospodarze dobili jeszcze mistrza Polski - rezerwowy Adriel Ba Loua uderzył w dalszy róg i Kovačević znów musiał wyciągać piłkę z siatki.