Mistrz Polski przypuścił szturm na stolicę. Legia się postawiła. To był klincz
Ekstraklasowy szlagier weekendu rozczarował na całej linii. Legia Warszawa bezbramkowo zremisowała z Lechem Poznań, co pod znakiem zapytania stawia odważną tezę o przełamaniu jej kryzysu. Dla mistrzów Polski liczyło się tylko jedno - zatarcie plamy po wstydliwej porażce w Lidze Konferencji. Plan się nie powiódł, mimo że okazja nadarzała się najlepsza z możliwych.

Aż do minionego czwartku Lech nie przegrał w tym sezonie meczu na obcym terenie. Zwycięstwem zakończył pięć spotkań, dwa zremisował. Ale starcie z Lincoln Red Imps FC mocno zaburzyło tę statystykę.
"Kolejorz" przegrał z gibraltarską ekipą 1:2 i stał się obiektem sarkastycznej ofensywy w przestrzeni wirtualnej i daleko poza nią. Mecz z Legią ledwie trzy dni później był czymś najlepszym, co mogło się poznaniakom przydarzyć. Idealna okazja, by triumfem przy Łazienkowskiej solidnie zatuszować wstydliwe potknięcie w Lidze Konferencji.
Legia - Lech. Derby Polski bez wystrzału. Szlagier kolejki rozczarował nawet koneserów
Obrońcy tytułu znaleźli się w opałach już w drugiej minucie spotkania. Kąśliwe uderzenie Kacpra Urbańskiego z najwyższym trudem sparował na korner Bartosz Mrozek. Legia od początku "jechała" na entuzjazmie po efektownym zwycięstwie nad Szachtarem Donieck (2:1) na scenie pucharowej.
Obiecujący początek nie był jednak zapowiedzią spektaklu. Szybko okazało się, że jedynym atutem spotkania pozostaje dynamika poczynań obu zespołów. Nijak nie przekładało się to jednak na klarowne sytuacje podbramkowe.
Dobrze rokujące akcje urywały się zwykle w kluczowym momencie. Kiedy Paweł Wszołek trafił w słupek, arbiter i tak odgwizdał ofsajd. Po chwili ten sam schemat skopiował po drugiej stronie murawy Luis Palma - strzał w słupek i pozycja spalona.
Do przerwy bezbramkowy rezultat nie uległ zmianie. Druga połowa miała uratować szlagier, ale jeśli ktoś spodziewał się gradu bramek, srogo się rozczarował. W obu zespołach zabrakło choćby jednego egzekutora gotowego do rozstrzygnięcia losów spotkania.
Sytuacji nie ułatwiał obu drużynom rzęsisty deszcz. Optyczną przewagę w tej odsłonie wypracował Lech, ale znów - bez przełożenia na boiskowe profity. Próba Filipa Jagiełły okazała się minimalnie niecelna, z kolei nieprzyjemne uderzenie Mikaela Ishaka wybronił Kacper Tobiasz.
Legia odpowiedziała jedynie groźnym strzałem Urbańskiego zza pola karnego. W tej sytuacji znakomicie spisał się jeszcze raz Mrozek. W ostatnim kwadransie żadna ze stron nie chciała się odkryć, co mogło skutkować tylko jednym - bezproduktywną walką w środku pola.
Lechici nie poprawili sobie humorów po blamażu sprzed trzech dni. Legia nadal nie wie, czy triumf w Lidze Konferencji znaczył coś więcej niż trzy punkty w długiej tabeli. Na wiele pytań odpowiedź przyniosą najbliższe tygodnie.













