Maciej Słomiński, Interia: Potrafię sobie wyobrazić lepszy początek pracy dyrektora sportowego, niż skierowanie pozwu do sądu przeciw dziennikarzowi. Rafał Grodzicki, dyrektor sportowy Śląska Wrocław: - Absolutnie tego nie planowałem, ale widocznie tak miało być. Cała złość za złe wyniki drużyny skoncentrowała się na mnie. A może paradoksalnie zamieszanie ze mną w roli głównej miało wpływ na to, że drużyna miała spokój i zagrała bardzo dobry mecz na boisku mistrza Polski. Dużo jest dziś szumu w przestrzeni medialnej, może trzeba było odpuścić i nie reagować na ten artykuł? - Ten artykuł mnie zabolał, dużo tam było rzeczy nieprawdziwych, wymyślonych, niesprawdzonych. Ktoś wie, że dzwoniło, ale nie sprawdził, w którym kościele. Wydaje mi się, że rzetelność dziennikarska każe zweryfikować wersje obu stron, do mnie nikt się nie odzywał. Musiało wybrzmieć, że nie jestem osobą, która pozwoli na szarganie nazwiska, na które długo i ciężko pracowałem. Jaki dalszy ciąg będzie miała ta sprawa? - Już po publikacji swego dzieła, pan redaktor, ten podpisany nazwiskiem spotkał się ze mną, za to szacunek. Drugi niestety nie miał tyle odwagi. Porozmawialiśmy, dla mnie sprawa jest zamknięta. Dla mnie najważniejsze jest, aby skupić się na pracy w Śląsku Wrocław, poukładania drużyny na nowo, bo niestety miejsce w tabeli pokazuje, że dużo rzeczy jest złych. Nie jestem prawnikiem, ale wydaje mi się że na pierwszej rozprawie sąd proponuje możliwość ugody. - Nie będzie rozprawy, nie będziemy szli do sądu, nie potrzebuję tego. Miałem w ręku pozew, sporządzony przez prawnika, ale dla mnie sprawa jest zamknięta. Spotkałem się z panem Piotrem, nie oczekuję, żeby coś prostował i pisał. Zostawiam to jemu i jego sumieniu. Tuż po tym artykule było spotkanie z kibicami na stadionie, gdzie został pan odebrany pozytywnie. - Trudno siebie oceniać, wydaje mi się, że bliższe spotkanie pokazuje każdego jako innego człowieka. Spotkanie z kibicami było potrzebne, żeby się przedstawić, pokazać jaką mam wiedzę i w jakim kierunku chciałbym iść. Nie zgadzam się z tym co wiele osób pisało, że jestem niedoświadczony. Sporo przeżyłem w piłce, sporo się nauczyłem i tę wiedzę chcę teraz przekazać we Wrocławiu klubowi, który jest w ciężkiej sytuacji. Było jeszcze jedno spotkanie - w urzędzie miasta. Siedzieliście na nim z prezesem Śląska jak uczniowie, którzy dostają burę od rodziców po wywiadówce. - Kilka lat temu byłem zawodnikiem Śląska Wrocław, znam specyfikę tego klubu i strukturę właścicielską. Wtedy nikt nie chodził na radę miasta, byliśmy świeżo po mistrzostwie Polski, zdobyliśmy Superpuchar i trzecie miejsce w lidze. Inne czasy, inne charaktery. Cały klub znajdował się przy Oporowskiej, totalnie inna narracja, inne kontakty, inne funkcjonowanie. Miasto jest właścicielem klubu, jakkolwiek patrzeć na tę sytuację, radni mają prawo wiedzieć co w trawie piszczy. Chociaż mam wątpliwości czy zostalibyście wezwani na dywanik, gdyby WKS był w środku tabeli. - Bez dwóch zdań mieli prawo nas zaprosić i porozmawiać. Zaimponował mi jeden z radnych, który powiedział bardzo głośno, że Śląsk dzisiaj jest w bardzo złym miejscu, zamyka tabelę, ale ma wrażenie, że więcej osób chce, żeby go zepchnąć w otchłań niż pomóc. Potrzebna jest rozmowa i konstruktywna troska. Mówił pan o kierunku, w którym chce iść, a jaka jest pana diagnoza, że drużyna która kilka miesięcy temu zdobyła wicemistrzostwo kraju, jest dziś na ostatnim miejscu w tabeli? - Śląsk ma dziś 10 punktów, co znaczy, że nie ma jednej, prostej odpowiedzi. Gdybyśmy mieli czas, znalazłoby się kilkanaście małych i większych rzeczy, które przestały funkcjonować. Odejście Exposito, Nahuela czy Olsena - to kluczowe postaci. Poza tym Konczkowski, Janasik, Rzuchowski - zawodnicy, którzy nie grali od deski do deski, ale byli ważni dla utrzymania balansu w szatni. Myślę, że dzisiejsza drużyna Śląska nie jest najlepiej dobrana charakterologicznie. Brakuje ludzi, którzy być może odgrywają na boisku drugoplanową rolę, ale w szatni są liderami. Przed nami dużo pracy. Kadra pierwszej drużyny jest bardzo szeroka. a nie każdy z zawodników jest na poziomie sportowym, aby podjąć rywalizację w Ekstraklasie. Stąd rozwiązanie kontraktu z Juniorem Eyambą. Rafał Grodzicki, dyrektor sportowy Śląska Wrocław wie jak wyjść z kryzysu Zimą w Śląsku będzie więcej piłkarzy przychodzących czy odchodzących? - W kolejnej rundzie potrzebna nam jest jakość, nie ilość. Trzeba będzie usiąść i przeprowadzić trudne rozmowy z zawodnikami. Dla Śląska runda wiosenna będzie absolutnie kluczowa. Potrzebujemy może nawet mniej ludzi, ale takich, którzy codziennie będą bardzo mocno zaangażowani. Nie będą kręcić nosem, że nie grają. Jak nie grają, to mają napierać na tych, którzy są boisku. Przed sezonem rozmawiałem z pańskim odpowiednikiem w Arce Gdynia, Velo Nikitoviciem, który zapytany o liczbę transferów, bez mrugnięcia okiem odpalił - 4 do 8. I faktycznie ośmiu zawodników przyszło do klubu. Jaka jest pana liczba? - Dostaję dużo takich pytań. Na dziś wierzę w ludzi, którzy są przy pierwszej drużynie, od nich wszystko zależy, ostatni mecz z Radomiakiem będzie szalenie ważny, przed nim nie mogę zrobić transferów. Od stycznia będzie już inna sytuacja. Nam nie jest potrzebna kolejna rewolucja, bardziej wyższa jakość na paru pozycjach. Chcę znaleźć trzech zawodników, którzy wchodzą do podstawowego składu i z miejsca robią różnicę. Sądzę, że maksymalnie zrobimy pięć transferów. Każdy zawodnik, który trafi do Śląska Wrocław, sporo ryzykuje. Walka o utrzymanie jest specyficzna. Mam teorię, że najbliższa mi Lechia Gdańsk spadła z ligi dwa lata temu, dlatego że obok problemów finansowych miała piłkarzy klasowych (Kuciak, Gajos, Maloca, Paixao, Nalepa, Kubicki, Zwoliński), ale nieprzyzwyczajonych by się bić o utrzymanie. - Nie patrzę na to w ten sposób, że szukam piłkarzy doświadczonych w walce o utrzymanie. Szukam graczy jakościowych, którzy zrobią różnicę na boisku i mają odpowiedni mental. Gdy będziemy kogoś ściągać, chcę zrobić bardzo mocny wywiad środowiskowy. Wiedzieć nie tylko jak ktoś funkcjonuje na boisku, ale również w szatni, jaką ma sytuację rodzinną, co jest dla niego ważne. Moi skauci mocno pracują, sam również dużo rozmawiam. Chcemy mieć piłkarzy, którzy wejdą z buta do szatni i będą w niej dobrze funkcjonować. Czuje się pan trochę jak kamikadze? - Trzeba o tym głośno powiedzieć, że utrzymanie w Ekstraklasie nie będzie łatwe. Jednak chcę podkreślić, że nie jest to "mission impossible". Zostawiając ten sezon, w poprzednich rozgrywkach ligowy byt utrzymały drużyny o kadrze słabszej od dzisiejszego Śląska. Musimy sobie poradzić, by wyjść z tej opresji - nie widzę innej możliwości. Gorąco wierzę, że tak się stanie, po to tu jestem. Pewnie niezręcznie mówić o swym poprzedniku, dlatego nie pytam o ocenę jego pracy, a sposobu komunikacji Davida Baldy. Czy możemy z pana strony liczyć na sążniste wypracowania na portalu X? - Zrezygnowałem z obecności na tej platformie. Jedna rzecz, którą chciałem i musiałem napisać po przyjściu do Śląska miała związek z redaktorem, o którym było na wstępie. Więcej postów raczej nie przewiduję, bo to nie jest narzędzie, które jest potrzebne dyrektorowi sportowemu. Od tego w klubie jest komunikacja i oficjalne profile, żeby się komunikować z kibicami. Dyrektor sportowy to osoba, która powinna być w cieniu. Moim zdaniem, dyrektor sportowy jest potrzebny tylko wtedy, gdy jest źle, żeby odciążyć drużynę. Jak jest dobrze, zostawmy to piłkarzom i trenerowi, niech oni będą na piedestale. To odwrotnie niż działał Balda - jego było pełno, gdy Śląskowi szło dobrze, a znikał gdy było źle. - Widzę od środka wiele rzeczy, które David zrobił. To nie jest tak, że on wszystko robił źle, jest dużo rzeczy dobrze zaplanowanych, które wykiełkują w przyszłości. Dziś funkcjonujemy na dwóch falach: krótkich i długich. Najważniejszy jest bliski horyzont - utrzymanie Śląska w Ekstraklasie, wszystkie ręce na pokład. Gdy to się uda, o czym jestem przekonany, będziemy chcieli aby klubowa akademia była ważną częścią Śląska Wrocław, bo tam jest mnóstwo ciekawych chłopaków. W sprawie akademii trzeba dzwonić do trenera Tadeusza Pawłowskiego. - Mam z nim kontakt i wciąż go uwielbiam. Mocno mu zaufałem, gdy byłem piłkarzem, zarażał pozytywną energią i świetnie go wspominam, mimo że był taki okres, że w ogóle przestał na mnie stawiać. Trener Pawłowski miał bardzo otwartą głowę i dużo mądrości można się było od niego nauczyć. W ogóle się nie boję pytać mądrzejszych ode mnie. Nie mam problemu zadzwonić do Sebastiana Mili, żeby go o coś go zapytać. Gdyby żył zadzwoniłbym do trenera Oresta Lenczyka zapytać o jego punkt widzenia. Czy Michał Hetel ma szansę zostać waszym Adrianem Siemieńcem? - Oczywiście, jak pewnie każdy klub, chcielibyśmy mieć szkoleniowca z taką historią. Pomijając mecz z Lechią Gdańsk, który absolutnie nie był dobry, w trzech poprzednich spotkaniach wcale dużo nie brakowało, żebyśmy je wygrali. Był bardzo dobry mecz w Białymstoku, świetna połowa z Puszczą, kiedy to w drugiej zaczęliśmy grać tak jak chciał rywal. Wreszcie mecz Pucharu Polski z Piastem, w którym parliśmy bardzo mocno, żeby awansować. W każdym z tych spotkań byliśmy bardzo nieskuteczni. Kreujemy sporo sytuacji, ale za każdym razem czegoś brakuje. Wierzę że to się zmieni. W życiu zwykle szczęście wychodzi na remis, los coś daje i zabiera. Pamiętajmy jednak, że w piłce nie ma sprawiedliwości. Trzeba mocno pracować, żeby szczęściu pomóc. Czyli Śląsk Wrocław nie szuka nowego trenera? - Byłbym głupi, gdybym powiedział, że nie mam planu B i C. Biorę wszystkie aspekty pod uwagę, bo to absolutnie nie jest moment, gdy można cokolwiek zaniedbać i nie być gotowym. Jestem pewny, że Wrocław utrzyma Ekstraklasę, ale praca dyrektora sportowego polega na zabezpieczeniu klubu na każdą możliwość. Trzymam kciuki za Michała Hetela i jego sztab w meczu z Radomiakiem. To jest bardzo ciekawy trener. Nie jest doświadczony na tym poziomie, ale doświadczenia nie mieli również wspomniany trener Siemieniec, czy trener Dawid Kroczek w Cracovii. Czasem los daje nagłą, nieoczekiwaną szansę. Obserwuje jak Michał pracuje, jak rozmawia z drużyną. Tyle tylko, że w piłce nożnej ocenia się ludzi po wynikach, a nie po stylu pracy. Myśli pan, że trener Hetel z trenerem Dymkowskim złożą sobie życzenie na święta? - Swoją drogą to niesamowite jak ta sprawa została rozdmuchana. Michał Hetel w pierwszej fazie po objęciu pierwszej drużyny nie mógł funkcjonować bez Marcina Dymkowskiego, który znał zespół na wylot, bo pracował z nim przez kilka lat. Zgodzę się, że niektóre wypowiedzi podczas konferencji prasowych były niepotrzebne, ale to nie jest tak, że oni się kłócą. Podkreślam: nie ma żadnego konfliktu. Obaj są w takim momencie swoich karier, że pewnych rzeczy muszą się nauczyć. Obaj dostali po uszach za to, że słowa które powinny paść w szatni padły publicznie. Trener musi być dziś dyplomatą, tak samo jak dyrektor sportowy, zwłaszcza gdy sytuacja drużyny jest tak trudna jak nasza. To dlaczego trenera Dymkowskiego nie było na meczu w Gdańsku? - Wydaje mi się, że wszystko zostało już powiedziane w komunikatach klubu. Jak wszyscy wiemy przed meczem z Piastem Gliwice z powodu choroby wypadło nam kilku zawodników, ale wirus nie ominął też sztabu. PZPN wyraził zgodę, by pod nieobecność trenera Dymkowskiego zespół poprowadził trener Hetel. Nie pytałem do tej pory o konkretne nazwiska, ale o jedno muszę. Jaki jest wasz plan na Filipa Rejczyka? Jego transfer z Legii Warszawa latem to był mocny strzał, tymczasem w Ekstraklasie na jesień grał ogony. - Absolutnie go nie skreślam, jednocześnie pamiętając jak będzie wyglądała kolejna runda. To jest chłopak przyszłościowy, któremu trzeba ułożyć ścieżkę rozwoju. Na dziś trudno mi stwierdzić, że przez najbliższe pół roku będzie wiodącą postacią Śląska Wrocław, a to chłopak w takim wieku, że co tydzień musi grać. Macie rezerwy w III lidze. - Po pierwsze to za nisko dla niego, po drugie chcemy tam ogrywać zawodników jeszcze młodszych. Dla mnie Filip Rejczyk w tej chwili to z pewnością zawodnik na poziom I ligi, który powinien iść na wypożyczenie, ograć się, złapać pewność siebie i wrócić do nas w czerwcu jako dużo lepszy zawodnik i ważne ogniwo naszej ekipy. Chciałbym, żeby tak się stało. Jaki kontrakt ze Śląskiem Wrocław pan podpisał? - Żeby ocenić pracę dyrektora sportowego potrzebne są trzy okna transferowe i taką umowę podpisałem - na półtora roku. W ogóle nie myślę o kontrakcie, a o tym, żeby Śląsk jak najlepiej wyglądał sportowo, to jest kluczowe przez najbliższe pół roku. Zadanie jest trudne, ale pracujemy bardzo mocno w całym pionie sportowym, aby mieć dla wrocławskich kibiców konkretne wiadomości, najlepiej już w okresie świąteczno-noworocznym. Musimy się zabezpieczyć na każdą możliwość i być przygotowanym na to, co życie przyniesie. Głęboko wierzę w to, że będzie dobrze, Śląsk Wrocław utrzyma się w Ekstraklasie i za rok będzie grał o znacznie wyższe cele, bo ten klub z pewnością może liczyć w grze o medale, co przecież nie raz już pokazał.