Stal Mielec nie wygrała w PKO BP Ekstraklasie od końcówki listopada, a w piątek zespół z Podkarpacia podejmował u siebie Jagiellonię Białystok. Nadzieją dla gospodarzy był fakt, iż mistrzowie Polski historycznie radzili sobie na ich terenie bardzo źle. Stal Mielec była pewna swego. Niczego nie zmienił nawet gol Pululu Jagiellonia Białystok udanie rozpoczęła rundę wiosenną. Mistrzowie Polski rozbili Radomiaka aż 5:0 i mieli nadzieję na kontynuowanie tego trendu podczas piątkowego meczu. Chociaż Stal Mielec w trzech poprzednich kolejkach uzbierała zaledwie jeden punkt, piłkarze Adriana Siemieńca musieli się mieć na baczności. Od 2020 roku nie udało im się bowiem ani razu wygrać na terenie podkarpackiego zespołu. I gospodarze rzeczywiście zaczęli z dużą pewnością siebie, choć ta szybko musiała przejść poważny test. Jeszcze przed upływem kwadransa mielecka defensywa popełniła bowiem opłakane w skutkach błędy. Najpierw Marvin Senger zagrał zbyt słabo do własnego bramkarza. Do piłki błyskawicznie ruszył Afimico Pululu, zdemolował w walce fizycznej Berta Esselinka i ze stoickim spokojem skierował piłkę do siatki. To nie podcięło skrzydeł Stali. Po zaledwie ośmiu minutach zdołali wyrównać. Ilja Szkurin wpadł w pole karne; jego strzał został zablokowany, ale futbolówka wróciła pod nogi Białorusina. Ten szybko się rozejrzał i dokładnie zagrał górą do Roberta Dadoka, który głową trafił na 1:1. Gospodarze poszli za ciosem. Po kilku chwilach jedno z ich zagrań zablokował ręką Dusan Stojinović, a rzut karny na gola zamienił Piotr Wlazło. Jagiellonia przebudziła się zbyt późno. Lech przed szansą na odskoczenie rywalom Chociaż Pululu po zmianie stron szybko wdarł się w "szesnastkę" rywali i wykreował koledze dogodną sytuację, generalnie obraz meczu się nie zmienił. Jagiellonia miała wielkie problemy z kreowaniem sytuacji, choć z każdą akcją rozkręcał się Miki Villar. Zły wynik nie musiał być wcale jedyną złą informacją dla przyjezdnych. Kibicom "Dumy Podlasia" serce stanęło w 69. minucie, gdy na murawę padł Pululu. Wyglądało to niebezpiecznie, ale ostatecznie angolski napastnik zdołał wrócić do gry. Dopiero w końcówce goście poczuli presję czasu. W 83. minucie wykreowali sobie najlepszą okazję w drugiej połowie. Norbert Wojtuszek sprytnie zgrał głową, a Pululu huknął w słupek. Angolczyk mógł się tylko przyglądać, jak futbolówka trafia pod nogi Lamine'a Diaby'ego-Fadigi, który z bliska nie trafił nawet w światło bramki. Do ostatniego gwizdka sędziego wynik już się nie zmienił. Porażka 1:2 oznacza, że Jagiellonia nie skorzystała z szansy na zrównanie się punktami z Lechem Poznań. Tym samym, jeśli liderzy wygrają w niedzielę z Lechią Gdańsk, zwiększą swoją przewagę nad obecnymi mistrzami Polski do sześciu "oczek". Z kolei sukces gości ma dla nich ogromne znaczenie, nie tylko pod względem mentalnym. Trzy punkty pozwalają im bowiem oddalić się od strefy spadkowej, gdzie zrobiło się niezwykle ciasno.