Już w środę nastanie wielkie święto Cracovii - zostanie bowiem rozegrany kolejny Trening Noworoczny. - To mecz szczególny. Sam uczestniczyłem w wielu Treningach Noworocznych w czasach, gdy grałem w Cracovii. A występowałem w klubie w latach 1947-1956. Czy już wtedy ta tradycja była aż tak szczególna? - Oczywiście! Wszyscy z przyjemnością przychodzili na stadion Cracovii, na Trening Noworoczny. Najczęściej zbieraliśmy się na Rynku Głównym, by wspólnie przejść w kierunku ulicy Kałuży. Już na ulicy Piłsudskiego spotykaliśmy kibiców "Pasów", którzy do nas dołączali. Były życzenia, rozmawialiśmy również o futbolu. Trening był zawsze spotkaniem pierwszej drużyny z rezerwami. Trenerzy starali się jednak tak kombinować, aby wszyscy obecni piłkarze mogli wystąpić. Trening oczywiście nie był obowiązkowy, ale wiadomo, że była to dla nas wielka uroczystość. Chcieliśmy podtrzymywać tę historię i tradycję, aby jej nie zapomnieć. To się przyjęło. Bal sylwestrowy nie utrudniał w dojściu na stadion? - Byli tacy, którzy przychodzili na mecz prosto z zabawy (śmiech). Nikogo nie trzeba było jednak zmuszać do przyjścia na trening. Niekiedy było tak, że trener miał nie lada "kłopot", bo był nadkomplet zawodników. A co z frekwencją na trybunach? Dopisywała? - Nieraz była taka publiczność jak na meczach ligowych. Ludzie przychodzili całymi rodzinami, a na trybunach była świąteczna atmosfera. Wynik nie był najważniejszy, grało się towarzysko 2x30 minut. Potem po meczu szliśmy w towarzystwie kibiców na herbatkę. Czasami takie spotkania trwały do wieczora. Piłkarze interesowali się tym, jak powstawała sama tradycja Treningu Noworocznego? - Zawsze mówiliśmy, że Józef Kałuża i inni wielcy gracze zapoczątkowali ten zwyczaj, a naszym obowiązkiem było jego kontynuowanie. Chcieliśmy być tacy jak oni. Przed wojną Cracovia była przecież świetną drużyną, kilkakrotnym mistrzem Polski. Już wtedy przychodziło mnóstwo kibiców - to była jedna wielka rodzina, która spotykała się na kontynuowaniu świętowania. Staszek Flanek, mój kuzyn grający w Wiśle, nieraz zazdrościł mi tego, że możemy się tak spotkać, porozmawiać, pograć. Mówił, że u nich nie ma takiego zwyczaju. Takim spotkaniom często towarzyszyła iście zimowa aura. Nie utrudniała ona gry? - Były treningi, że śniegu było bardzo dużo, ale to nam nie przeszkadzało. Zawsze, czy to mróz, czy zaspy, wychodziliśmy, by pokopać piłkę. I nawet to znosiliśmy! Nie pamiętam, bym kiedykolwiek miał katar, czy był przeziębiony. Czy już wtedy pierwsza bramka zdobyta w Nowym Roku była szczególnej wagi? - Tak, potem kibice dzielili się informacjami, kto był tym strzelcem. W gazetach podkreślano jego nazwisko. Ja nie przypominam sobie, bym zdobył gola podczas Treningu Noworocznego. Grałem w pomocy i nie strzelałem zbyt dużo goli.