Stawka sobotniego starcia pod Jasną Górą wzrosła w piątkowy wieczór. Lech Poznań dość niespodziewanie stracił kolejne punkty w obecnie trwającym sezonie i przed pierwszym gwizdkiem w Częstochowie miał tylko trzy "oczka" zapasu nad Rakowem. Podopieczni Marka Papszuna mieli więc wszystko w swoich nogach, by zakończyć rok z identycznym dorobkiem co jeden z ich głównych rywali do tytułu. Za miejscowymi przemawiał bilans ostatnich dziesięciu spotkań (7 zwycięstw, 3 remisy). Przyjezdni zresztą też zawitali na obiekt przy ulicy Limanowskiego w dobrych humorach. Beniaminek ostatnio wygrywał jak na zawołanie. Ostatnia porażka? Koniec października. Raków ekspresowo pokazał kto tu jest faworytem. Nie minął nawet kwadrans, a gospodarze już cieszyli się z prowadzenia. Ivi Lopez świetnie wypatrzył Władysława Koczerhina. Ukrainiec błyskawicznie odwrócił się z piłką i z ogromnym spokojem pokonał Kacpra Rosę. Zaledwie kilka minut później radość kibiców zamieniła się w zaniepokojenie, ponieważ uraz zgłosił Erick Otieno. Koniec złych wieści? Nic z tych rzeczy. Pierwsza groźna akcja Motoru zakończyła się... wyrównującą bramką dla przyjezdnych. W polu karnym miejscowych zrobiło się niemałe zamieszanie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Najlepiej odnalazł się w nim Marek Bartos, który utonął w objęciach kolegów. Powtórki dosyć długo oglądał jeszcze wóz VAR. Trafienie Słowaka jednak uznano. Podział punktów w Częstochowie. Motor blisko wielkiej sensacji O ile remis zadowalał beniaminka PKO BP Ekstraklasy, o tyle częstochowianie dążyli do odzyskania prowadzenia. Gracze Marka Papszuna od razu po przerwie byli bardzo blisko zdobycia drugiej bramki. Początkowo arbiter odgwizdał "jedenastkę" dla Rakowa ze względu na możliwe dotknięcie futbolówki ręką. I wtedy znów do akcji wkroczył VAR. Analiza powtórek pokazała, że o przewinieniu nie ma mowy. Swoje trzy grosze w międzyczasie wtrącili kibice. Racowisko w 60 minucie spowodowało dłuższą przerwę od rywalizacji. Pauza podziałała negatywnie na niedawnych mistrzów kraju. Dość niespodziewanie to Motor przejął inicjatywę i szybko dopiął swego. Kibiców w żółtych koszulkach do euforii doprowadził Samuel Mraz. 27-latek zachował się jak rasowa "dziewiątka", w odpowiednim momencie dostawiając nogę po wrzutce Sergiego Sampera. To nie był koniec sobotniego strzelania. Piłka jeszcze raz wpadła do bramki, tym razem po strzale Jeana Silvy. Efekt? Oba zespoły podzieliły się punktami. Motor czuje zapewne niedosyt. Ogromna sensacja wisiała przecież w powietrzu. Rakowowi zaś koło nosa przeszło zrównanie się punktami z Lechem Poznań. A wystarczyło nie stracić koncentracji w drugiej połowie.