Jagiellonia Białystok przybywała do Szczecina z passą 14 meczów bez porażki. Pogromcy nie znalazła od 21 września. W tym czasie zanotowała 10 zwycięstw i cztery remisy. Fanów ekipy z Podlasia mógł lekko niepokoić fakt, że w trzech ostatnich potyczkach ich drużyna nie potrafiła sięgnąć po pełną pulę. Dwukrotnie dzieliła się punktami w Ekstraklasie, raz w Lidze Konferencji. Na obiekcie Pogoni miała wrócić na zwycięską ścieżkę, mimo że przyszło jej grać na terenie, skąd większość zespołów wracała w tym sezonie z niczym. Niebywała kanonada w Kielcach. Sześć bramek w 45 minut, Podolski oklaskiwał kolegów Trwa fantastyczna passa Jagiellonii Białystok. To już 15 meczów bez porażki Tymczasem po 14 minutach było 1:0 dla gospodarzy. Do piłki - mocno bitej z boku pola karnego - na piątym metrze idealnie dostawił stopę Efthymis Koulouris i stojący między słupkami Sławomir Abramowicz był bezradny. Grecki napastnik imponuje skutecznością. W pięciu ostatnich potyczkach wpisał się na listę strzelców pięciokrotnie. W poprzedniej kolejce ustrzelił hat-tricka w wyjazdowym starciu z Lechią Gdańsk. Na koncie ma już łącznie 11 trafień i w klasyfikacji ligowych strzelców zrównał się na pozycji lidera z Benjaminem Kallmanem z Cracovii. Goście z pasją rzucili się do odrabiania strat. Przed przerwą bramce rywala zdołali jednak zagrozić tylko raz. Najpierw groźnie uderzał Darko Czurlinow, a po chwili w dogodnej sytuacji niecelnie dobijał Afimico Pululu. Po zmianie stron gospodarze nie zamierzali uciekać się do półśrodków. Od początku postawili na ofensywę z zamiarem szybkiego "zamknięcie" meczu. Krótko po wznowieniu gry domagali się rzutu karnego po rzekomym zagraniu ręką Duszana Stojinovicia. Szymon Marciniak nie dostrzegł jednak przewinienia. Chwilę potem białostoczanie cieszyli się z wyrównania. Piłkę w polu karnym otrzymał zostawiony na moment bez opieki Jesus Imaz, przymierzył przytomnie i zrobiło się 1:1. Valentin Cojocaru podjął próbę interwencji, ale zmylił go wyraźnie rykoszet. Rumuński golkiper po raz drugi wyciągał futbolówkę z siatki w 64. minucie. Odbił wprawdzie uderzenie Pululu, jednak wobec dobitki Kristoffera Hansena był już bezradny. Tyle że radość obrońców tytułu była przedwczesna. Arbiter słusznie nie uznał bramki z powodu ofsajdu. Zmiany dokonywane przez trenera "Portowców" Roberta Kolendowicza nie przyniosły spodziewanego rezultatu. Wydawało się, że idealnie trafił za to Adrian Siemieniec, w 80. minucie wpuszczając na murawę Lamine Diaby-Fadigę. Nie minęło 120 sekund, a właśnie ten zawodnik znalazł drogę do siatki. Marciniak po raz drugi w kluczowej sytuacji odgwizdał jednak pozycję spaloną.