W doliczonym czasie gry asystent Krzysztof Myrmus uznał, że piłka po dośrodkowaniu Tomasa Michalka nie wyszła poza końcową linię boiska. Chwilę później Wisła zdobyła zwycięskiego gola. Zdenerwowany całą sytuacją Majdan ruszył w kierunku arbitra. Bramkarza "Portowców" powstrzymało kilku kolegów z drużyny. - Sytuacja na boisku nie upoważnia mnie do takiego zachowania. Nie mam zamiaru z tym polemizować. Chcę tylko przypomnieć, że jedyne co zrobiłem, to pobiegłem w stronę sędziego, który swoją decyzją sprawił, że przegraliśmy mecz. Nie dotknąłem go nawet, chciałem mu tylko wykrzyczeć, jak wielką wyrządził nam krzywdę - stwierdził Majdan. - Wszystko skumulowało się w jednym momencie. Błąd sędziego, utrata bramki, strata punktu, który wywalczyliśmy grając w dziesięciu. Ten mecz może decydować o naszym spadku. W jednej chwili przypomniałem sobie o wszystkich pomyłkach arbitrów, o karach finansowych, które płaciłem do PZPN za komentowanie ich decyzji. Teraz okazuje się, że w wielu sytuacjach nie były to przypadkowe pomyłki... Na domiar złego sytuacja wokół Pogoni jest bardzo zła. Całe zamieszanie wokół klubu odbija się przede wszystkim na mojej osobie. Nie jestem maszyną, nie wytrzymałem tego. Zrobiłem źle. Po meczu siedziałem sam w szatni ponad dwie godziny. Mam nad czym myśleć. Przyszłość Pogoni jest zagrożona - wyznał Majdan.