- Mam nadzieję, że selekcjoner o mnie myśli i niedługo otrzymam powołanie - zgłasza swoje aspiracje Łukasz Broź, obrońca Widzewa Łódź. INTERIA.PL: - Jak pan ocenia dziesięć punktów zgromadzonych przez Widzew w siedmiu spotkaniach? Łukasz Broź: - Z niektórych spotkań nie możemy być zadowoleni, bo ten dorobek mógłby być znacznie bardziej okazały. Kontrolujemy wydarzenia na boisku, prowadzimy, ale w końcówce rywal ratuje remis. Zdarza nam się w głupi sposób stracić gola, a w konsekwencji gubimy punkty. Gdyby dopisało nam szczęście, bylibyśmy znacznie wyżej w tabeli. Takich spotkań, w których dominowaliście, ale nie potrafiliście wygrać było kilka. Zawsze czegoś brakowało. - No właśnie, i to jest nasz problem. Nie wiem, jak można to wytłumaczyć. Może brakuje nam trochę doświadczenia? Może piłkarskiego cwaniactwa? Prowadząc 1-0, trzeba dotrzymać korzystny wynik do końca. Zawodzi też koncentracja? - Ciężko powiedzieć. Według mnie przede wszystkim brakuje tego cwaniactwa. Wtedy, kiedy trzeba, nie potrafimy utrzymać się przy piłce, zagrać niekiedy na czas czy złapać dłuższy oddech. -Mówimy o tym, że jesteście bliscy zwycięstw, ale z Ruchem Chorzów mogliście przegrać. Mogliście, gdyby w końcówce nie wybiłby pan piłki spod nóg Arkadiusza Piecha. - Rolą obrońcy jest to, żeby bronić. Akurat w tej sytuacji wywiązałem się ze swojego zadania. Postanowiłem zaryzykować wślizg w polu karnym i się opłaciło. Cieszę się, że mogłem w tej sytuacji pomóc chłopakom. Pan ze swojej formy w tym sezonie chyba może być zadowolony, prawda? - Pierwsze mecze były w moim wykonaniu przeciętne. Ale z czasem prezentowałem się coraz lepiej. Forma cały czas idzie w górę i muszę utrzymać tę tendencję. Mówi się, że jest pan w kręgu zainteresowań Franciszka Smudy, ale powołania jak nie było, tak nie ma. - Rzeczywiście, czasami przewija się gdzieś moje nazwisko. Mam nadzieję, że trener o mnie myśli i niedługo otrzymam szansę gry w kadrze. Póki co ciężko pracuję na treningach w klubie. Rozmawiał: Piotr Tomasik