Lubię spotykać się z byłymi trenerami. To już nie czas na płytkie opowieści w stylu "damy z siebie wszystko" i "liczą się tylko trzy punkty". Tu śmiech i żal wylewają się z każdego zdania. Anegdoty, brutalna prawda, pikantne opowieści - w tym Lucjan Franczak grał pierwsze skrzypce. Kolega Romów z hotelu robotniczego O wywiad poprosiłem go raz, a szkoda, bo jego opowieści warte były książki. Nie jakiejś słodkiej autoryzowanej biografii, ale prawdziwej powieści o czasach, gdy piłka nie była jeszcze przesiąknięta pieniędzmi. Pan Lucjan snuł historie o Ukraińcach, których ściągał do Wisły za butelkę wódki. Albo takich, co przychodzili na trening, kradli buty i już więcej się w klubie nie pojawiali. Albo o Rosjanach, którzy podczas kolacji wypijali wodę z miseczek do mycia rąk. I jeszcze ta o Romach, z którymi siedział w robotniczym hotelu przy stadionie Jadowniczanki, której był trenerem. Pan Lucjan przynosił alkohol, oni słoninę, i jakoś ten czas na wsi leciał. A jak wyjeżdżał, to pół hotelu za nim płakało. Gdy po śmierci pana Lucjana dowiedziałem się, że w młodości był tancerzem w balecie (ponoć specjalizował się w piruetach), to nawet niespecjalnie mnie to zdziwiło. Chłop postawny, ze 100 kilo wagi (tak na oko, proszę wybaczyć, jeśli przesadziłem), a kiedyś kręcący figury w obcisłym stroju i baletkach. W szoku nie byłem nawet, gdy przeczytałem, że czasem jeszcze zdarzało mu się zaprezentować jakąś baletową figurę. Dusze towarzystwa już tak mają, że można się po nich spodziewać wszystkiego. Przyjaciele na lata Jakieś 15 lat zajmuję się dziennikarstwem, ale takiej kopalni opowieści chyba nie spotkałem. Gdyby pan Lucjan miał rzecznika prasowego, to ten podczas autoryzacji nie wiedziałbym w co ręce włożyć. Podczas rozmowy dla "Gazety Wyborczej" spotkałem się z Franczakiem i Ireneusz Adamusem, którzy byli derbowymi rywalami, ale przede wszystkim przyjaciółmi na lata. Siedli razem obok siebie i jak zaczęli, to trzeba było ich na siłę od stołu odciągać (o ile się nie mylę, to ta sztuka udała się dopiero psu Adamusa, którego trzeba było wyprowadzić). Przyznaję, że pytania zadawałem głównie po to, by nie uciekali od tematu, i by na papierze nie wyglądało to jak dialog dwóch osób, w czasie którego dziennikarz poszedł pozałatwiać prywatne sprawy. Ale taka była prawda - mogłem włączyć dyktafon, położyć na stole i powiedzieć, że wracam za dwie godziny. Materiał i tak byłby świetny. Dwa sztandary Najbardziej urzekło mnie, gdy rozmawiali o Cracovii i Wiśle. Narzekali i chwalili oba kluby. Po równo. Wytykali im błędy, chwali za dobre decyzje - też po równo. I po równo nie mogli nadziwić się nienawiści płynącej z dzisiejszych trybun. A na koniec obaj ze smutkiem przyznali, że na derby Krakowa już nie chodzą. - Sam przeklinam, ale te wszystkie k.. i ch... z trybun wrzynały mi się w głowę - opowiadał pan Lucjan. Bo Franczak to wspomnienie nie tylko czasów nieskomercjalizowanej i naturalnie pięknej piłki, ale też normalnych czasów krakowskich derbów. Zresztą nieprzypadkowo na jego ostatnim pożegnaniu obecne były sztandary obu klubów. Szkoda, że dochodzi do tego tylko na pogrzebach. Piotr Jawor Piotr Jawor * Lucjan Franczak - były zawodnik i trener, m.in. Wisły Kraków, Cracovii, Clepardii, Garbarni, Wawelu, Hutnika, Jawodniczanki. Ostatnio szef Wydziału Szkolenia i członek zarządu Małopolskiego Związku Piłki Nożnej. Z juniorami Wisły zdobył dwa mistrzostwa Polski (1975,1976), z seniorami wicemistrzostwo (1981). Piłkarsko wychował m.in. Adama Nawałkę, Marka Kustę, Zdzisława Kapkę i Andrzeja Iwana. Zmarł 24 stycznia, w wieku 73 lat.