Zatrzymali gigantów w drodze po Puchar Ligi Mistrzów Tylko Legia (78 sezonów), Wisła i Ruch (po 75) mają dłuższy ekstraklasowy staż od ŁKS-u (65). Widzew jest dziesiąty (35). Pod względem zdobytych punktów ŁKS jest szósty w tabeli wszech czasów, a Widzew tuż za nim. Jeszcze w latach 1996-1998 trwała łódzka dominacja. Najpierw dwa tytuły zdobył Widzew (3. i 4. w historii klubu), a następnie po drugie swoje złoto sięgnął ŁKS. Widzew to nie tylko półfinalista Pucharu Europy z 1983 roku, ale wciąż ostatni polski zespół, który grał w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Jesienią 1996 r. zremisował z Borussią Dortmund, która pół roku później sięgnęła po najcenniejsze klubowe trofeum na Starym Kontynencie. W 1998 roku o Ligę Mistrzów walczył ŁKS. Na przeszkodzie stanął Manchester United. Dziś trudno uwierzyć, że w Łodzi padł bezbramkowy remis, mimo że bramkę Bogusia Wyparły szturmowali: David Beckham, Roy Keane, Paul Scholes czy Teddy Sheringham. W drodze po puchar "Czerwone Diabły" ładowały wtedy gole każdemu rywalowi. ŁKS był wyjątkiem. Jeszcze w sezonie 2002/2003 Łódzkie miało przedstawiciela w Ekstraklasie (Widzew) i aż pięć zespołów na jej zapleczu (GKS Bełchatów, Ceramika Opoczno, RKS Radomsko, ŁKS i Piotrcovię). Był to jednak już "łabędzi śpiew" łódzkiego futbolu. ŁKS i Widzew upadały, a próby ratowania zazwyczaj oznaczały powiększanie długów. W końcu musiało dojść do katastrofy. Najpierw upadł ŁKS, teraz na dalekich peryferiach zawodowej piłki znalazł się Widzew. Mimo tego wciąż ma rzesze fanów w całej Polsce. W mapie kibiców, ankiecie popularności piłkarskich klubów w Polsce Interii oraz RMF FM, zdobył aż 18 procent z ponad 100 tys. głosów (dla porównania, druga w zestawieniu Wisła Kraków osiągnęła wynik 10,5). Wyniki ankiety pokazały, że żaden inny klub nie ma tak dużych grup fanów we wszystkich województwach. Kibice nie zapomną, jak wielki Widzew eliminował z pucharów Juventus Turyn czy Liverpool, ale nawet najwspanialsza historia sama nie wystarczy, aby budować przyszłość. Sport męczył władze Łodzi Łódź jest biedna. Nie podniosła się po katastrofie, jaką był upadek przemysłu włókienniczego. W latach 1990-1996 zatrudnienie w przemyśle spadło o ponad połowę. Firmy masowo padały, a ludzie tracili pracę. Skalę zjawiska pokazuje fakt, że w wielkim przemysłowym mieście największym pracodawcą w mieście stał się... uniwersytet. Jak na ironię, to właśnie wtedy Łódź rządziła w polskiej piłce, ale zapaść gospodarcza regionu nie mogła na dłuższą metę zostać bez wpływu na sport.Dziś padają hasła, że Łódź ma wielki potencjał, ale fakty są takie, że w ciągu 30 lat straciła 142 tys. mieszkańców, a Główny Urząd Statystyczny alarmuje, że dokładnie tyle samo straci w ciągu kolejnych 20 lat. - Problemy gospodarcze bardzo mocno dotknęły cały łódzki sport. Władze miasta nie uczyniły niczego, aby go ratować. Mam tu na myśli poprzedniego prezydenta Jerzego Kropiwnickiego. Wiele razy byłem u niego, także z prezesami PZPN, ale poprzednie władze sport męczył. Żadnego skutku nie dały też interwencje u ówczesnego premiera, łodzianina, Marka Belki - tłumaczy prezes Łódzkiego Związku Piłki Nożnej Edward Potok. Nie udało się stworzyć dobrego klimatu dla piłki, ale to nie poprzednie władze miasta ponoszą winę za upadek ŁKS-u i Widzewa. Przez lata oba kluby były fatalnie zarządzane. - To nie sprawa roku czy dwóch, tylko efekt tego, że kolejne władze ŁKS-u i Widzewa przerosło zadanie. Ostatnim, który potrafił utrzymać klub był Antoni Ptak. Wielkie nadzieje wiązaliśmy z wejściem do Widzewa Sylwestra Cacka. Wydał z własnych pieniędzy 50 mln zł, ale klub był fatalnie zarządzany - przyznaje szef ŁZPN. Budują nowe stadiony, ale na Ekstraklasę ich nie stać - Łódź była stolicą polskiej piłki, a dziś jest jej hańbą - nie owija w bawełnę Jan Tomaszewski. Legenda ŁKS-u i reprezentacji Polski nie ma złudzeń, że uda się znaleźć proste wyjście z impasu. Jego zdaniem władze łódzkich klubów i miasta mają dwie możliwości - albo będą czekać, aż zgłosi się do nich szejk z wielką kasą, albo zdecydują się na podjęcie trudnych decyzji. Już kilka lat temu Zbigniew Boniek ocenił, że Łodzi nie stać na dwa wielkie kluby i rozwiązaniem byłoby połączenie ŁKS-u i Widzewa. Tomaszewski podkreśla, że od dwóch lat konsekwentnie twierdzi, że stworzenie FC Łódź to jedyna szansa na przetrwanie profesjonalnej piłki w mieście. - Namawiałem władze miasta i tych niby potęg: zróbmy szybko okrągły stół. Czy warto budować dwa stadiony miejskie, które nie mają nic wspólnego i inwestować w dwie drużyny, które się zwalczają i zmierzają ku upadkowi? Niestety, drwiono sobie z moich apeli - w głosie Tomaszewskiego słychać gorzki ton. Od pragmatycznego pomysłu fuzji łódzkich klubów ostro odcinają się jednak kibice. - Nigdy 50 bandytów z Widzewa nie pogodzi się z 50 bandytami z ŁKS-u - twierdzi Tomaszewski i dodaje: - Niech na Widzewie i na ŁKS-ie powstaną akademie futbolu młodzieżowego, które będą zasilały jeden klub w Łodzi - FC Łódź. Niech gra na jednym miejskim stadionie. - Łódź jest za biedna, żeby wydawać sto pięćdziesiąt milionów złotych na budowę drugiego stadionu miejskiego - tłumaczy Jan Tomaszewski i nie jest odosobniony w swoim sądzie. - Radni, którzy głosowali za powstaniem w Łodzi dwóch miejskich stadionów, powinni sfinansować go z własnych kieszeni - dodaje. Miasto buduje dwa stadiony, choć nie stać go na Ekstraklasę. Kibice chcą, żeby znów rządziło w polskiej piłce, ale o połączeniu klubów nie chcą słyszeć. Czy Łódź stać na dwa silne kluby? A może czas na drastyczne i niepopularne decyzje? - Długo jestem w piłce i wiem, że mechaniczne łączenie klubów nigdy nie wyszło na dobre. Uważam, że w Łodzi wciąż mogą być dwa duże kluby. Najtrudniejszy okres mija. Powstające stadiony są tego świadectwem, a nadzieją na przyszłość napawa także fakt, że mamy duże środowisko trenerów i byłych świetnych zawodników, a na dodatek jesteśmy wiodącym ośrodkiem szkolenia młodzieży - przekonuje prezes ŁZPN. Jesienią przyszłego roku Łódź będzie więc miała dwa nowiutkie stadiony miejskie za ponad 250 mln zł. Nowoczesna baza stanie się filarem odbudowy dwóch wielkich polskich klubów czy, jak mówi Jan Tomaszewski, na jednym z nich trzeba będzie otworzyć pieczarkarnię, bo przynajmniej do niej łodzianie nie będą musieli dopłacać? Mirosław Ząbkiewicz