Piotr Jawor, Interia: Gdyby to od Pana zależało, pozwoliłby Pan na powtórzenie meczu Wisła - Widzew? - Absolutnie nie, a powód jest prosty - nie pozwalają na to przepisy. Nastąpił błąd sędziowski, bo przyznał to nawet przewodniczący sędziów Tomasz Mikulski, ale gdyby każdy błąd skutkował powtórzeniem meczu... Błędy się zdarzają i będą się zdarzały, podobnie jak błędy piłkarzy. A mecz można powtórzyć tylko w przypadku np. gdyby brała w nim udział zbyt duża liczba zawodników, boisko byłoby niewymiarowe lub w siatce znajdowałaby się dziura. Ale także w takich przypadkach należałoby udowodnić, że miało to wpływ na wynik. Do kontrowersji doszło też w meczu Śląska Wrocław z Widzewem. - I tutaj bramka została zdobyta prawidłowo, ale niestety tak się złożyło, że znów ten sam klub czuje się pokrzywdzonym. Zrobiła się burza, ponieważ ktoś wyrysował krzywą linię i na tej podstawie wyrokowano, że był spalony przy bramce dla Śląska. W tym drugim przypadku Polski Związek Piłki Nożnej postanowił przedstawić pełną analizę sytuacji, by udowodnić, że gol był prawidłowy. Co Pan sądzi o takim pomyśle? - Bardzo dobrze, że to zrobiono. Przeanalizowano obraz z 10 kamer, a zrobił to Paweł Gil, który jest czołowym specjalistą od VAR-u w Europie i zapraszany jest na międzynarodowe szkolenia. Zadał sobie wiele trudu, ale sytuacja została wyjaśniona. Świetnie, że PZPN zdecydował się na takie przedstawienie sprawy. Jak ja sędziowałem, to mieliśmy zabronione tłumaczenie się z różnych sytuacji, więc słowa uznania dla przewodniczącego Tomasza Mikulskiego, że się na to zdecydował. W wielu dziedzinach życia jest dziś pełna transparentność i tu powinno być podobnie. Każdy może popełnić błąd i w przypadku Wisła - Widzew do tego błędu się przyznano. We Wrocławiu błędu jednak nie popełniono i to też trzeba pokazać. Listkiewicz: VAR to doskonały pomysł Po takich kontrowersjach znów pojawiają się głosy, żeby z VAR-u zrezygnować. - Według mnie VAR to doskonały pomysł. Dzięki niemu bardzo wiele decyzji zostało podjętych prawidłowo. Ale nie ma cudów - to nie jest lek na całe zło. Ja mam nawet sentyment do czasów sprzed VAR-u, bo sędziowie byli bardziej samodzielni, a dziś sędziują troszkę na alibi - puszczają niektóre sytuacje, bo wiedzą, że w razie czego VAR ich poprawi. To trochę jak z aktorem, który nie do końca nauczyłby się tekstu, bo wiedziałby, że sufler mu podpowie. Tyle tylko, że publiczność to wychwyci. Obserwatorzy jednak odnotowują decyzje, które zmienia VAR i wówczas zapisuje się je jako błąd sędziego. A co Pan na to, żeby rozbudować system VAR w taki sposób, żeby sędziowie po każdy podejściu do monitora, ogłaszali kibicom, dlaczego podjęli taką, a nie inną decyzję? Coś takiego funkcjonuje np. w futbolu amerykańskim. - Kiedyś do tego dojdzie. Na razie problem jest czysto techniczny, bo sędziowie nie są podłączeni do nagłośnienia stadionowego. Próby z tym system są już jednak przez FIFA prowadzone i na najważniejszych imprezach będzie to działało. Musimy jednak pamiętać, że 90 proc. rozgrywek piłkarskich odbywa się i będzie się odbywała bez VAR-u. W rozgrywkach amatorskich, młodzieżowych, czy kobiet sędziowie będą musieli radzić sobie sami. Ja porównuję VAR do GPS-a. Jak dobry kierowca umie korzystać ze znaków i mapy, to sobie zawsze poradzi. A fajtłapa bez GPS-a nigdzie nie pojedzie. Jako byłemu sędziemu żal Panu kolegów po fachu, którzy popełniają błędy? - Wisła - Widzew prowadził Damian Kos, młody sędzia z moich stron. To bardzo duży talent... Nie jest tak, że źle zinterpretował VAR. On uznał, że zachowanie zawodnika Wisły nie miało wpływu na zdobycie bramki, a to był błąd, bo on ewidentnie wyblokował obronę Widzewa, by nie mógł interweniować. Zastanawia mnie tylko, że w tej sytuacji nie protestowali nawet zawodnicy Widzewa. Rozmawiał Piotr Jawor