O poprzednim sezonie nikt w stolicy nie chce pamiętać. Co najważniejsze, grubą kreską odkreślili go nie tylko właściciele klubu, ale także kibice. Latem na Legii wydarzyło się bowiem dużo pozytywnych rzeczy. Właściciel klubu Dariusz Mioduski dotrzymał słowa i odsunął się w cień, nie wtrącając się w codzienne wydarzenia w klubie. Sportowo już od pewnego czasu widać było, że dyrektor sportowy Jacek Zieliński ma wolną rękę i realizuje swój plan. Podobnie rzecz się ma w sprawach organizacyjnych. Poprawa w dialogu z kibicami Legia w końcu nawiązała dialog z kibicami. W mediach społecznościowych na wszelkie kryzysy, postulaty, czy pretensje reaguje błyskawicznie nowa menedżer do spraw komunikacji i marketingu, Aleksandra Kalinowska. Z kibicami dobry kontakt złapał też wiceprezes Marcin Herra, co od razu przełożyło się na konkretne zmiany na trybunach. Przed inaugurującym sezon na Łazienkowskiej, spotkaniem z Zagłębiem Lubin, odpowiadająca za organizację dopingu i oprawy grupa ultrasów "Nieznani Sprawcy", wydała apel. Można go streścić krótko - na trybunach dajemy z siebie wszystko, a od piłkarzy oczekujemy walki na całego, żeby osiągnąć jeden cel - mistrzostwo Polski. Kibice zawiesili wszelkie protesty, przestali lżyć właściciela, dali spokój piłkarzom, bo spodobało im to co w ostatnim czasie wydarzyło się w klubie. Czyli walka o większą frekwencję, o lepszą sprzedaż karnetów, pójście na rękę fanom, czy też obniżenie cen biletów na pożegnalny mecz Artura Boruca. W końcu ruszył też klubowy "Sport Bar", który zamknięto jeszcze przed wybuchem pandemii, którą usprawiedliwiano później ociąganie się w jego reaktywacji. Najważniejsze jednak są kwestie sportowe. To co w ostatnich tygodniach dzieje się wokół transferów z i do klubu, po prostu spotkało się z pełną aprobatą fanów. Klub pozbywa się mało przydatnych graczy, a w ich miejsce sprowadza - jak się na razie wydaje - dość solidnych zawodników. W najbliższych dniach może dojść do kolejnych jakościowych zmian w składzie najbardziej utytułowanego klubu w Polsce. Legię ma w poniedziałek pożegnać jej nowy kapitan Mateusz Wieteska, a jego wyjazd do francuskiego beniaminka Ligue 1 ma uruchomić prawdziwe domino transferowe. Za 1,5 mln euro, które ma zarobić Legia ma przyjść nie tylko nowy stoper - mówi się o wypożyczeniu z włoskiego Cagliari reprezentanta Polski Sebastiana Walukiewicza lub o wykupieniu z Warty Poznań Roberta Ivanova - reprezentanta Finlandii m.in na Euro 2020 - ale także ma jeszcze wystarczyć na wypłatę dla napastnika reprezentacji Serbii, byłego piłkarza Legii, Aleksandara Prijovicia. Jeśli by do tych transferów doszło, to z listy życzeń trenera Kosty Runjaicia pozostałby tylko do ściągnięcia środkowy pomocnik, na pozycję numer "osiem". Kolejne transfery niezbędne Mecz z Zagłębiem pokazał, że Legia ma mocny skład, ale żeby myśleć o mistrzostwie, musi go zdecydowanie wzmocnić - najlepiej o wyżej wymienionych piłkarzy albo o graczy podobnej klasy. Legia miała przewagę, którą zapewniały zagrania jej gwiazd - Josue, Pawła Wszołka, pewne interwencje Mateusza Wieteski, czy dawno nie grającego w Ekstraklasie na takim poziomie Filipa Mladenovicia. O ile w pierwszej połowie gra gospodarzy wyglądała solidnie, a gol Wszołka po podaniu "Mladena" w pełni jej się należał, to po zmianie stron stroną przeważająca przez długi czas, byli goście. Trudno wyjaśnić co stało się z grą Legii w drugiej połowie. Tylko dzięki fantastycznej postawie młodego bramkarza Kacpra Tobiasza, gospodarzom udało się uratować trzy punkty. Liczbą błędów legioniści wprost przerażali swoich kibiców. Wydawało się, że słaby mecz rozgrywał Robert Pich, ale to co wyprawiał jego zmiennik Makuna Baku, można tylko pominąć milczeniem. Skrzydłowy z niemieckim paszportem nie jest jeszcze gotowy do gry na takim poziomie. Podobnie, jak Maciej Rosołęk, który nie może być jedynym napastnikiem Runjaicia. Młody piłkarz mógł dać Legii spokój w ostatnich minutach, ale w 86. min zmarnował doskonałą sytuację, kiedy znalazł się sam przed Kacprem Bieszczadem. Legia drugiego gola w końcu strzeliła po uderzeniu z rzutu karnego Pawła Wszołka w doliczonym czasie gry. "Jedenastkę" sędzia Piotr Lasyk podyktował po faulu na niemrawie dryblującym Erneście Mucim. Wynik 2:0 wygląda solidnie, ale tylko na papierze, czy ekranie. Runjaić ma jeszcze dużo do zrobienia.