Na poniedziałkowy mecz Legia czekała od 1 grudnia 2014 r. Wygrała wtedy 2:0 z Cracovią. W 2017 r. także grała w poniedziałek, ale był to drugi dzień Wielkanocy i tego dnia rozgrywano także inne mecze. Od ponad siedmiu lat Ekstraklasa S. A. nie wyznaczała Legii tego mało ekskluzywnego terminu głownie z jednego powodu - jej gra przyciągała przed telewizory największą publikę i rezerwowano dla niej atrakcyjniejsze terminy. Kibice w całej Polsce i tak na Twitterze zaatakowali władze ligi za tę decyzję. Poniedziałkowe spotkania zwykle rozgrywane są o godz. 18., kiedy wielu fanów kończy jeszcze pracę. Legię i tym razem potraktowano specjalnie, bo mecz ze Śląskiem rozegrano o 19. Poziom tego starcia był niestety typowo poniedziałkowy. Tyle niedokładnych podań, co w meczu Legia - Śląsk, rzadko widzimy, nawet w meczach drużyn z dolnych rejonów tabeli PKO Ekstraklasy. Wyrównane rachunki Legia Warszawa miała do wyrównania porachunki z jesiennego meczu we Wrocławiu. Śląsk strzelił wtedy gola po tym, jak asystent sędziego Bartosza Frankowskiego podniósł chorągiewkę, sygnalizując spalonego. Andre Martins - były już piłkarz Legii - stanął i nie atakował Victora Garcii, który pokonał Artura Boruca. Bramkarz Legii był wściekły, trener Czesław Michniewicz podobnie. Legia przegrała 0:1 i od tego rozpoczęły się ligowe problemy mistrza Polski. Najciekawszy w tym wszystkim był jednak fakt, że liniowym, który niepotrzebnie machał chorągiewką, był Marcin Boniek - bratanek byłego prezesa PZPN, który decyzję Frankowskiego na Twitterze ocenił, jako "TOP". Legia, patrząc na historię, mogła być pewna, że rewanż na rywalu będzie wzięty. Ostatni raz na Łazienkowskiej Śląsk wygrał bowiem w maju 2013 r., czyli niemal dziewięć lat temu. Porażka 0:1 była jednak dla Legii zwycięska, bo był to rewanżowy mecz finału Pucharu Polski, a pierwszy wygrała 2:0. Od tamtej pory odbyło się 12 meczów pomiędzy Legią a Śląskiem, w Warszawie. Stołeczny klub wygrał 9 razy i 3-krotnie zremisował. Ta poniedziałkowa wygrana była jedną z cenniejszych, ale także jedną z najbrzydszych. Mecz stał bowiem na bardzo niskim poziomie. Piłkarze obu zespołów nie potrafili wymienić między sobą więcej niż dwóch-trzech celnych podań. Brakowało strzałów, akcji, dryblingów - wszystkiego co lubią kibice. Podsumowanie kolejki PKO Bank Polski Ekstraklasa w każdy poniedziałek o 20:00 - zapraszają: Staszewski, Peszko i goście! Pierwsza dobra akcja meczu miała miejsce dopiero w 43. min, kiedy po podaniu najlepszego na boisku Josue, prawą stroną pomknął Paweł Wszołek, który podał na środek pola karnego do Tomasa Pekharta. Czech strzelał na raty. Drugie jego uderzenie świetnie obronił Michał Szromnik. Po przerwie poziom spotkania był równie mizerny. Wynik 0:0 utrzymywał się aż do 68.min i kiedy nic nie wskazywało, że zmieni się przed końcem meczu, kolejnym genialnym zagraniem błysnął Josue. Portugalczyk rzucił długą piłkę z własnej połowy do biegnącego środkiem Wszołka. Skrzydłowy Legii wykorzystał moment zawahania Szromnika i przelobował go. Legioniści szaleli z radości i nie ma im się co dziwić, bo gole i punkty, to jest to czego obecnie najbardziej potrzebują. Śląsk czeka od listopada W 80. min Josue znowu rzucił piłkę, tym razem w pole karne do Rafaela Lopesa. Jego rodak ładnie strzelił z prawej strony pola karnego w długi róg, ale do gola zabrakło mu kilku centymetrów. Josue rozgrywał swój mecz. Widząc, że gra podaniami z surowymi technicznie kolegami nie daje żadnych efektów, zaczął rzucać piłki na dobieg szybkim kolegom. Dało to w efekcie trzy punkty i znaczny awans w tabeli. Śląsk nie pokazał w Warszawie nic. Nie wygrał w ósmym spotkaniu z rzędu. Na wygraną czeka od 27 listopada. Co więcej, aż sześć z tych ośmiu spotkań przegrał i Legię wyprzedza tylko o jeden punkt. Legia ma w zanadrzu jeszcze zaległy mecz u siebie z Bruk-Betem Termaliką Nieciecza. Wcześniej zagra jednak na wyjeździe z Górnikiem Łęczna, od którego byłą wyraźnie lepsza w Pucharze Polski. Fatalnie grający mistrz Polski przy odrobinie koncentracji już niedługo może na dobre wydostać się ze strefy zagrożonej spadkiem.