Michał Błażewicz, Eurosport: To jak to było na początku? Planowałeś w ogóle karierę trenerską czy niczym każdy chłopiec marzyłeś o tym, aby stać się zawodowym piłkarzem? Przemysław Łagożny:- Zaczynałem jak wszyscy. Były marzenia o wielkiej piłce, karierze. Próbowałem szczęścia na boisku. W wieku juniorskim wyglądało to jeszcze w miarę, grałem w drużynach młodzieżowych OSiR Biłgoraj. Później przeprowadziłem się do Łodzi, gdzie miałem możliwość podnosić swoje umiejętności w UKS SMS Łódź, parokrotnie wystąpiłem też w kadrze województwa. Było OK, aczkolwiek szybko uświadomiłem sobie, że mam pewne braki, których nie przeskoczę i przez które poziomu profesjonalnego nie osiągnę. Dlatego równie szybko obrałem inną drogę, zacząłem starać się o uprawnienia trenerskie. Droga, na którą się zdecydowałem, była wyborem jak najbardziej świadomym. Malaga. Miasto Picassa znane ze świetnego klimatu. Piękne miejsce, dla ciebie piękna szansa i przygoda, ale od czego się tak właściwie zaczęła? Od Bartłomieja Pawłowskiego, tak? - Poznaliśmy się jeszcze w Łodzi, podczas zgrupowania kadry wojewódzkiej, potem trafiliśmy do jednej klasy w szkole. W 2013 roku Bartek podpisał kontrakt z Malagą i chciał, żebym go tam odwiedził. A ja chciałem skorzystać też pod kątem rozwoju trenerskiego, dlatego pomyślałem aby odbyć staż w tym hiszpańskim klubie, poznać ludzi, klub i inne spojrzenie na piłkę nożną. Bartek mi pomógł, nakierował na odpowiednie osoby. Mogłem nawiązać znajomości z pracownikami klubu, choćby dyrektorem akademii Jose Manuelem Casannovą, który bardzo mi pomógł i pokazał nowe horyzonty jeżeli chodzi o spojrzenie na piłkę nożną. Był osobą od której nauczyłem się naprawdę wiele. Później poproszono o moją opinię w sprawie dotyczącej polskiego rynku, a że już wtedy komunikowałem się z ludźmi z Malagi po hiszpańsku, to zapewne zrobiło to na nich wrażenie. I z czasem pojawiła się oferta współpracy: wymieniamy się doświadczeniami, ja przekazuję swoje spostrzeżenia związane z tą częścią Europy, oni pokazują mi strukturę klubu, dzięki czemu mogę w jej ramach funkcjonować. Dobra szansa dla mnie, choć też sytuacja korzystna dla obu stron. Czyli - oczywistość nad oczywistościami - bez tamtejszego języka ani rusz? - Hiszpania to kraj specyficzny. Pierwsze i zasadnicze pytanie przy wszystkich kursach czy stażach trenerskich dotyczy właśnie tego, czy mówię w ich języku. Bez tego nie wyciągnie się z wyjazdu tyle, ile powinno. Gdy przybyłem do Malagi po raz pierwszy, to w całym klubie po angielsku mówiły ze dwie osoby. Przykładowo te dzieci, z którymi miałem okazję pracować, w szkole uczyły się francuskiego jako języka obcego. Nie angielskiego. Nie we wszystkich regionach Hiszpanii tak było, dodatkowo teraz się trochę te standardy pozmieniały i język angielski staje się coraz bardziej popularny w tym kraju, aczkolwiek bez znajomości ich rodzimego języka trudno jest zrozumieć specyfikę hiszpańskiego futbolu. Specyficzny kraj, specyficzny futbol. Wręcz unikatowy. Kultura gry kombinacyjnej, ze sporą liczbą podań, w większości po ziemi. A ty widziałeś to wszystko od środka i mogłeś chłonąć. Na czym ta unikatowość polega? - Zależało mi na tym, aby poznać tę kulturę od kuluarów, bo hiszpański futbol to futbol ładny dla oka. Angielska liga jest bardzo medialna, są tam pieniądze, mimo to czasy dominacji "La Furia Roja" pokazały, że warto iberyjski kierunek obserwować. Oczywiście nie da się jeden do jednego tego systemu przenieść na inny grunt, choć podstawy w szkoleniu dzieci i młodzieży już tak. W Hiszpanii jest kultura ruchu i aktywności fizycznej. Dzieci spędzają czas na podwórkach długimi godzinami, i to nie tylko na grze w piłkę, a choćby jeździe na rowerze. Tamtejszy chłopiec znajduje się na wysokim poziomie sprawności ogólnej, co daje bazę do tego, aby budować potęgę w sportach drużynowych. - A sam model szkolenia? Hmm. Na pewno jest dobrze poukładany, zrozumiały. Wyróżnia go odpowiednie nazewnictwo wszystkich konceptów treningowych. I to niezależnie od tego, czy jesteś w Maladze, Madrycie czy Barcelonie. Dodatkowo chłopcy są tam od dziecka nastawieni na operowanie piłką, brak strachu w podejmowaniu trudnych i niekonwencjonalnych decyzji na boisku. I gdy taki chłopiec podrośnie, to ma spory wachlarz rozwiązań boiskowych podpartych odpowiednimi umiejętnościami. Który z piłkarzy wychowanych przez Malagę w ostatnich latach miał ten wachlarz najszerszy? - Isco. Zawodnik z Andaluzji, z okolic Malagi. Bezwzględnie pierwszy, który przychodzi mi do głowy. Złoty przykład pokazujący to, jak wyglądać powinien produkt hiszpańskiej kultury piłkarskiej. Lecz w jego przypadku spory udział w sukcesie ma również Valencia CF, do której zdecydował się odejść, aby ponownie wrócić do Malagi. Moim ulubionym przykładem zawodnika, który został ukształtowany i wprowadzony do piłki seniorskiej w Malaga CF, jest Pablo Fornals. Obecnie gra w Villarreal CF, ale to w Maladze debiutował w piłce seniorskiej, później w LaLidze, ma za sobą nawet debiut w dorosłej reprezentacji Hiszpanii. Jest to zawodnik, którego inteligencja oraz podejmowane decyzje najbardziej mi przypadają do gustu. Mówisz, że nie da się przełożyć tamtejszych standardów na inne warunki. Jest to misja trudna czy też niemożliwa? - Wszystkiego oczywiście nie przeniesiemy i nie skopiujemy nigdy. Niektóre elementy można jednak w Polsce wprowadzać. I uważam, że w naszym kraju są one od paru lat stopniowo wprowadzane. Po Euro 2012 pojawił się trend na szkolenie dzieci i młodzieży. Był popyt, była podaż. Dzieciaki chciały przychodzić do klubu i trenować. A teraz trenerzy też chcą wyjeżdżać, doszkalać się, poznawać inny futbol. Trend jest jak najbardziej pozytywny. A jego wyniki? Spokojnie, na wszystko potrzeba czasu. Efektem szkolenia jest produkt długofalowy, na który trzeba poczekać kilka lub kilkanaście lat. Akademia Legii. Znasz ją od podszewki, pracowałeś przy tym projekcie, tworzyłeś go. Możesz stwierdzić, że jest najlepszy w Polsce? - Nie znam know-how innych akademii w kraju. Znam tylko tę legijną, w której pracowałem przez ponad cztery lata. Tak odważnych sądów nie mogę jednak wydawać. Na pewno jest to jeden z topowych ośrodków w Polsce, gdzie udaje się dostarczać zawodników do pierwszego zespołu. Co więcej, czas będzie grał na naszą korzyść. Powstanie niedługo nowy ośrodek i będziemy mogli tam wprowadzić nowe rozwiązania. Tak, uważam, że jest to bardzo dobre miejsce do rozwoju młodych talentów. Pierwsze produkty Akademii Legii to złoty strzał. Rafał Wolski, Dominik Furman, Michał Żyro i kolejni zawodnicy urodzeni w rocznikach 1992 oraz 93. Mogło się wówczas wydawać, że młodsi wychowankowie tę tendencję podtrzymają, lecz kolejnego tak zdolnego pokolenia w klubie już nie było. Wystrzelił z kolei Lech, który w tym roku sprzedał Jana Bednarka, Dawida Kownackiego i Tomasza Kędziorę za ponad dziesięć milionów euro. Poznań nie odskakuje przypadkiem Warszawie? - Takiej grupy chłopaków jak ta z 1992 roku w Legii nie było i będzie to bardzo trudne do powtórzenia. To ewenement na skalę całego kraju. Z jednego rocznika bodajże ośmiu wystąpiło na poziomie Ekstraklasy, kilku trafiło do reprezentacji. Coś niesamowitego i trudnego do powtórzenia. Dla mnie sukcesem szkoleniowym jest jeden zawodnik z danego rocznika stający się zawodowcem. - A Lech? Jest to oczywiście przykład bardzo dobrej pracy wykonywanej przez tamtejszą szkółkę, ale pamiętajmy, że każdy z zawodników, na których klub zarobił dobre pieniądze, pochodził z różnych roczników. Karol Linetty urodził się w 1995, Kędziora jest rok starszy, Bednarek rok, a Kownacki dwa lata młodszy. Niemniej takie zjawiska są dobre dla całego kraju. Nakręca to konkurencję, inne kluby chcą równać do najlepszych także w wymiarze akademii. Zdrowa rywalizacja jest ideą sportu, więc jeśli w tym roku Lech osiągnął tak duży sukces finansowy, to za rok, pięć czy dziesięć lat to samo będą chcieli powtórzyć w innych ośrodkach. A te największe akademie, do których oprócz Legii i Lecha należą Pogoń Szczecin, Zagłębie Lubin, Jagiellonia Białystok i Lechia Gdańsk, wzajemnie sobie pomagają, organizują konferencje, warsztaty, wymieniają się doświadczeniami, budują międzyklubowe relacje. Wszystko dla dobra polskiego futbolu. Przy Ł3 w roli analityka zostałeś zatrudniony latem, jeszcze za Jacka Magiery. Później zaszły zmiany wewnątrz drużyny, mimo to ty w niej zostałeś. I poznałeś trenera Romeo Jozaka. Jesteś w stanie obu panów porównać? - Jacka znam zdecydowanie dłużej, ale popracować z nim mogłem bardzo krótko, raptem od czerwca do września. Bardzo go cenię zarówno jako trenera, jak i człowieka. Myślę, że szybko uda mu się wrócić na ławkę trenerską. A o trenerze Jozaku też nie mogę powiedzieć złego słowa. Wypracowaliśmy odpowiednią linię współpracy. Czerpię z tego ja, choć też trener może z moich rad korzystać. Na pewno jest to inna osobowość od Magiery, z racji pochodzenia z także odmiennym spojrzeniem na futbol. I faktycznie dostrzegasz, że rady twoje i całego działu analiz mają przełożenie na praktykę, czyli grę Legii? - Tak, trener korzysta z naszych spostrzeżeń. W dziale analiz pracujemy z Maćkiem Krzymieniem i faktycznie dostrzegamy, że Jozak bierze pod uwagę wskazówki osób, które zostały w sztabie szkoleniowym pomimo wrześniowych zmian. Wszystko z prostego i logicznego względu. Nie śledził naszej ligi w takim wymiarze jak my, gdy przebywał w Chorwacji. Mamy większy zasób wiedzy na temat rywali, indywidualności, specyfiki każdej z drużyn, toteż trener korzysta z naszej wiedzy i naszych spostrzeżeń. Co mogę powiedzieć? To, że ścisły sztab pierwszego szkoleniowca korzysta z naszych rad, bardzo mnie cieszy. Jest to bardzo budujące i zachęca do jeszcze cięższej pracy. Na czym praca analityka dokładnie polega? Brzmi to dumnie, jak sam stwierdziłeś budująco, lecz przeciętny kibic zapewne nawet nie wie, jak wyglądają twoje obowiązki. - Jest to bardzo rozległy temat. Podstawowy podział polega na tym, że mamy analizę związaną ze statystyką i analizę polegającą na interpretacji konkretnych zdarzeń w trakcie gry. Do tego dochodzi analiza indywidualna rywali, naszej drużyny, również zachowań dostrzegalnych tylko na treningach. Słowem - temat rzeka. Pracujemy na różnych płaszczyznach. Tych indywidualnych, zespołowych, tych związanych z czytaniem gry, a także tych matematycznych. Zagadnienia bardzo interesujące, które pozwalają zmieniać optykę i postrzeganie futbolu. Jako analityk wierzysz w ideę Moneyball? Projekt zapoczątkowany w drużynie bejsbolowej Oakland Athletics, w futbolu przejęty przez duńskie Midtjylland, polegający na wykorzystywaniu zaawansowanych statystyk przy budowaniu i szkoleniu drużyny. Możliwe jest stworzenie zespołu w komputerze? - Na pewno nie w stu procentach. Każdy sport ma swoją specyfikę, na każdą dyscyplinę składają się tysiące czynników, których dysk twardy nie jest w stanie przewidzieć. Preferuję inne podejście do sprawy. Z jednej strony liczby, wszystko, co można wyczytać i wywnioskować z raportów, z drugiej pamiętajmy, że sport, w tym przypadku futbol, tworzy człowiek. Musimy go poznać, wziąć pod uwagę wszystkie czynniki, także te natury psychologicznej. Przykład? Transfer zagraniczny. Do klubu może przyjść zawodnik ze świetnymi statystykami, aczkolwiek jeżeli nie będzie mu się podobało w nowym kraju, czy to ze względu na klimat, kuchnię, atmosferę w szatni, cokolwiek, to jego efektywność i przełożenie na wyniki zespołu mogą być nieadekwatne do potencjału. Samym liczbom na pewno bym nie zaufał. Musi to być podparte szerszą perspektywą, zbieraniem informacji i analizą wszystkich składowych. Zatem piłkarza w Excelu nie wynajdziesz? - Jest to trudne albo nawet niemożliwe. Oczywiście warto wspierać się tymi rzeczami, trzeba mieć jednak przy tym dozę rozsądku i umieć dobierać liczby do konkretnych zawodników oraz charakterystyki gry zespołu. Rozmawiał Michał Błażewicz