Patrząc chronologicznie, w wychowanka Hutnika Kraków bardzo mocno uderzyły niektóre publikacje prasowe, w których padało stwierdzenie, że piłkarz Legii działał na szkodę ówczesnego szkoleniowca mistrzów Polski Jacka Magiery. Pojawiły się informacje, że zawodnik był jednym z czterech piłkarzy, którzy donosili do zarządu na trenera. Do bolesnej sprawy "Pazdek" odniósł się w rozmowie z portalem legia.net. - Nie chcę na ten temat za wiele mówić. Na pewno przeżyliśmy to osobiście. Nie ma co tego rozgrzebywać, tłumaczyć się. (...) prawda nie zawsze fascynuje ludzi tak, jak tajemnicze informacje czy spekulacje - powiedział środkowy obrońca, który swoją renomę najbardziej wypracował podczas finałów mistrzostw Europy we Francji, gdzie miał wielki udział w awansie "Biało-Czerwonych" do ćwierćfinału. Jednocześnie zawodnik podtrzymał, że wcale nie wycofał się z zapowiedzi, że ze sprawą uda się do sądu. - Wszystko cały czas jest aktualne, tylko w Polsce te wszystkie procedury trochę trwają. Prawnicy Legii nam pomagali w złożeniu sprawy do sądu - zaznaczył. Tym trudniej noszonemu niedawno na rękach piłkarzowi zaakceptować taką sytuację, jak w ostatnim prestiżowym meczu Ekstraklasy z Wisłą Kraków (3-3), gdy parę środkowych obrońców tworzyli Artur Jędrzejczyk i Mateusz Wieteska. W rozmowie "Pazdek" przyznał, że znalazł się w takiej sytuacji po raz pierwszy od jedenastu lat, gdy zaczął występować w Górniku Zabrze. 35-krotny reprezentant Polski zmierzył się także z teorią, jakoby w wyrachowany sposób chciał wyrwać się z Legii, o czym miały świadczyć wydarzenia z sierpnia ubiegłego roku w Tyraspolu. Po remisie 1-1 u siebie "Wojskowi" w rewanżu musieli strzelić gola, ale mecz zakończył się bezbramkowym remisem i mistrz Polski został wyeliminowany przez mistrza Mołdawii Sheriff z Ligi Europy. Katastrofa zaczęła się w 38. minucie meczu, gdy Pazdan zobaczył dwie żółte kartki, najpierw za faul, a następnie za pociągnięcie za rękę sędziego spotkania. Niektórzy twierdzili, że obrońca specjalnie wyleciał z boiska, by zmusić klub - po odpadnięciu i bez dopływu gotówki - do transferu. - Tak oczywiście, że słyszałem o tym. Jeszcze lepsza historia była związana z tym, że nie chciałem zagrać w eliminacjach do Ligi Mistrzów, w drugiej rundzie, bo jak będę zmieniał klub, to już nie zagram w tych rozgrywkach w barwach nowego pracodawcy. Poleciałem chory do Finlandii, miałem zawalone zatoki nosowe i czołowe, prawie głową nie mogłem ruszać. Wracam do Polski i czytam, że wiadomo dlaczego nie zagrałem, bym mógł wystąpić w pucharach w nowym klubie... dlaczego... Jakie było później zdziwienie, gdy wystąpiłem w rewanżu, jak sprawa awansu była już rozstrzygnięta - powiedział Pazdan dla legia.net. Art