Dariusz Dziekanowski, w ostatnim wywiadzie udzielonym Interii, nie zostawił suchej nitki na aktualnej polityce transferowej Legii Warszawa. Skrytykował klub za osłabienie ofensywy w przeddzień dwumeczu z Ajaksem Amsterdam, domagając się zmian władz klubu na takie, którym nie zabraknie wizji i które będą wiedziały, jak wydźwignąć klub na wyższą półkę. Teza odważna, ktoś taki jak Dziekanowski, czyli człowiek, który w latach 80. dysponował wspaniałym dryblingiem i na którego przychodziły tłumy w Celticu, może sobie na nią pozwolić. Na chłodno analizując, trudno odeprzeć wrażenie, że przed starciem z Ajaksem, które miało być przecież rewanżem za porażkę sprzed dwóch lat, znowu Legia się rozbroiła. Dwa lata temu, w imię hasła, że doświadczony, zasłużony piłkarz ma zawsze zielone światło na odejście, straciła Miroslava Radovicia. Teraz do planowanej straty Nemanji Nikolicia doszła ta nieplanowana - Aleksandara Prijovicia. Prijović zapałał miłością do PAOK-u Saloniki, a raczej do sumy z sześcioma zerami, w euro, jaką tam zarobi. Pytanie jest tylko takie, czy Legia, choćby na pół roku, nie mogła mu dać podwyżki? Jeśli uznała, że nie jest to opłacalne, to dlaczego nie odzyskała z Ruchu Chorzów Jarosława Niezgody, który w Ekstraklasie prezentuje się lepiej niż dobrze? Na razie ciężar strzelania bramek będzie spoczywał na Nigeryjczyku Danielu Chukwu, który poprzednio solidną strzelecką serię miał w norweskim FK Molde trzy lata temu, a w futbolu trzy lata to już zalatuje historią. Tymczasem mistrzowie Polski zarobili na Lidze Mistrzów 20 mln euro, a na transferach w tym sezonie kolejnych 14 mln. Należało się spodziewać, że skoro przychody są na tak olbrzymim plusie, pozyskają napastnika, który doda blasku Legii i całej Ekstraklasie, na którego tłumy będą garnęły na stadiony. Czy Daniel Chukwu będzie takim magnesem? Po lekturze ostatnich sparingów śmiem wątpić. Legia zapowiada transferową bombę na koniec okienka. Jak to nazwał trener Jacek Magiera "topowy piłkarz", może nie tylko wzmocnić Legię, ale też zagwarantować jej rozwój. Oczywiście, nawet bez tego topowego zawodnika, Legia nie jest skazana na pożarcie przez Ajax. Sęk w tym, że przez opieszałość na rynku transferowym, klubowi decydenci mocno ograniczyli oręż sztabowi Jacka Magiery. A w tym wypadku Dziekanowski ma 1916 procent racji: po jesiennych dokonaniach Magiera zasłużył na większe wsparcie klubu. I na większy wpływ na politykę transferową klubu. W transferowym zamieszaniu smutne jest inne zjawisko. Legia zrobiła już wiele, by biznesowo wspiąć się na wyższy poziom. Gdy Bogusław Leśnodorski, w grudniu 2012 r. objął stery klubu, szybko zdeklasował krajową konkurencję. Przejął klub z budżetem 89 mln zł, a w sezonie 2014/2015 wynosił on już 120 mln zł (drugi Lech miał 45 mln). Po przychodach z UEFA, za Ligę Mistrzów, kasa Legii może wzrosnąć nawet do 250 mln zł rocznie. Problem w tym, że choć na polskie warunki to już niebotyczne finanse, znaczą one ciągle niewiele przy zestawieniu nawet z uboższymi ligami Zachodu. Anderlecht Bruksela, nawet wobec braku awansu do Ligi Mistrzów, zwiększył swój budżet ostatnio z 74 do 85.7 mln euro, czyli do ponad 370 mln zł. Dlatego m.in. polski snajper "Fiołków" - Łukasz Teodorczyk jest poza finansowym zasięgiem Legii. Anderlecht zażąda za niego co najmniej 10 mln euro, a na taki wydatek nikogo w Polsce jeszcze długo nie będzie stać. Legia, sprowadzając Artura Jędrzejczyka, i tak pobiła wysokość kontraktu, jaki kiedykolwiek w Polsce miał piłkarz. Tyle co "Jędza" nie zarabiał nawet Daniel Ljuboja. Może ktoś zarzucić, że to wyrzucanie pieniędzy w błoto, płacić tyle 29-letniemu obrońcy. Przy Łazienkowskiej liczą jednak na to, że "Jędza" jeszcze bardziej wzmocni mentalnie szatnię, niż czynił to za kadencji Stanisława Czerczesowa. Pod względem biznesu Legia goni Zachód, jednak ciągle ma spory dystans do nadrobienia.Michał Białoński