- To świetny piłkarz, obdarzony naprawdę sporym talentem. Problemem jest jednak jego motywacja, a w naszym zespole każdy zawodnik musi być zmotywowany w stu procentach - na jednej z ostatnich konferencji prasowych Romeo Jozak w możliwie najbardziej dyplomatycznych słowach starał się przekazać swoją opinię na temat węgierskiego skrzydłowego. I jako facet znany z owocnej pracy z młodzieżą podpowiadał mu pewne decyzje na przyszłość. - W mojej opinii najlepszym wyborem dla niego będzie wypożyczenie, gdzie się odbuduje. Tak też twierdzi jego agent i inne osoby wokół zawodnika. Chcemy jak najlepiej dla Dominika, wierzymy w niego i w to, że na wypożyczeniu dojrzeje w pewnych życiowych sprawach - opowiadał chorwacki trener. Dwa kroki wstecz zamiast jednego do przodu Jozak ma sporo do Nagya, ponieważ wie, jak dużo może wnieść do gry zespołu. Choćby tyle co podczas rundy wiosennej poprzedniego sezonu, którą zakończył z czterema golami, w tym aż trzema na ostatniej prostej, w fazie finałowej. Nie było żadnej przesady w stwierdzeniu, że obok Michała Pazdana i Vadisa Odjidji-Ofoe był jednym z nielicznych legionistów z potencjałem na grę w klubie zachodnim. Drobna budowa ciała w połączeniu z naturalną zwinnością oraz bardzo dobrą techniką sprawiały, że lewonożny piłkarz był dla rywali w Ekstraklasie momentami nie do zatrzymania. W pół roku zdobył z Legią mistrzostwo kraju, stał się gwiazdką Ekstraklasy i od gry w lepszej lidze dzielił go jeden krok. Wystarczyło podtrzymać formę, pokazać się w europejskich pucharach i transfer gotowy. Coś po drodze poszło jednak nie tak. Zamiast jednego kroku naprzód wykonał dwa do tyłu. Trudny charakter przestał się bronić Jednym z największych wytrychów dotyczących zawodowego sportu jest formułka o tym, że talent to tylko połowa sukcesu. Reszta rodzi się w głowie. I oczywiście przypadek Węgra tę prawdę jako żywo potwierdza. Ten o trudnym charakterze i choćby romansie z córką prezesa w swoim pierwszym klubie Pecsi Mecsek opowiadał otwarcie na łamach polskich mediów tuż po transferze do Legii. Dyplomacja i ugodowość nigdy nie były jego mocną stroną. Podobno skromność również. Ale dopóki Dominik bronił się na boisku, to nikt nie miał prawa narzekać. Schody zaczęły się jednak, gdy przestał przemawiać na murawie, a zaczął poza nią. Już w końcowym etapie pracy Jacka Magiery pomocnik zaczynał być cieniem samego siebie. Gaz i błyskotliwość, z których zasłynął wiosną, gdzieś zaginęły. Za Jozaka nie było lepiej, trener dawał podopiecznemu sporo szans, lecz w końcu nie wytrzymał. W połowie października zesłał go do rezerw, co oficjalnie tłumaczono słabą formą zawodnika, lecz składowych było o wiele więcej. Cała Warszawa miała huczeć od plotek o częstych wizytach Nagya w warszawskich dyskotekach, a kroplą, która już wydrążyła skałę, okazał się jego wywiad dla jednej z węgierskich telewizji. Tam jasno stwierdził, że w przyszłym sezonie planuje odejść z Legii, grać w lepszym klubie i że obecny pragnie na nim zarobić jak najwięcej. Większe talenty kończyły w IV lidze Legia faktycznie sprowadzała tego piłkarza z nadzieją na niezły zarobek i kilkukrotne zwrócenie się miliona euro przelanego przed dwoma laty na konto Ferencvarosu. Liczyła na to, że stanie się on drugim Ondrejem Dudą, za którego udało się wyciągnąć od Herthy aż 4,5 miliona euro. Nagy stał się nawet drugim Danijelem Ljuboją, tyle tylko, że ze względu na słabość do nocnego życia stolicy, a nie efektowną grę i porywanie warszawskich kibiców. - Talentu mu nie brak, jednak definicja talentu jest o wiele bardziej złożona. To nie tylko umiejętności piłkarskie. Jako trener z kraju, w którym rodzi się wiele piłkarskich perełek, mogę powiedzieć, że widziałem wielu bardzo zdolnych zawodników, którzy kończyli w czwartej lidze, ponieważ brakowało im zaangażowania - tak Jozak, przecież dżentelmen odpowiedzialny za budowę słynnej na całą Europę akademii Dinama Zagrzeb, w październiku tłumaczył się ze swojej decyzji i w dosyć jasny sposób apelował do niesfornego 22-latka. Odrzucenie wyciągniętej ręki Tamte zdarzenia miały dać mu pozytywnego kopa do cięższej pracy i przemyślenia niektórych spraw. Ale jeżeli przyniosły jakiś efekt, to co najwyżej w wymiarze krótkofalowym. Chorwat po trzech tygodniach banicji przywrócił skrzydłowego do pierwszej drużyny i wyciągnął rękę nawet w warunkach meczowych, lecz Dominik tę rękę najwidoczniej odrzucił. W końcówce listopada dostał szansę w pucharowym starciu z Druteksem-Bytovią, przecież pierwszoligowym średniakiem, i zagrał beznadziejne 45 minut, po czym na drugą połowę już nie wyszedł. Bez niego Legia zagrała o niebo lepiej i ze stanu 0-1 była w stanie ugrać wynik 4-2. O lepszy przykład na to, że jest obecnie w zespole niemal zbędny, trudno. Bolesne, aczkolwiek prawdziwe. Czas odetchnąć od stolicy Można więc wszem wobec stwierdzić, że Nagy jest w tym sezonie w Legii skończony. Ale czy na dobre? Sygnałów do zmian od osób decyzyjnych z klubu dostawał już kilka, teraz czas na najpoważniejszy. Jeden z węgierskich serwisów twierdzi, że zainteresowany jego wypożyczeniem jest Videoton Szekesfehervar, lider tamtejszej ligi. Sprawiający problemy 22-latek będzie miał najpewniej okazję odetchnąć od zgiełku stolicy, odrodzić się w ojczyźnie i pokrzepiony wrócić do Warszawy. A jeżeli nie pomoże ta zsyłka, to przy Łazienkowskiej nie będzie na niego czekał nikt i nic. Może poza wilczym biletem do innego klubu. Michał Błażewicz